Co się zdarzyło z moimi dekoracjami świątecznymi?
Trzy miesiące po rozwodzie obiecałam mojej pięcioletniej córce, że Święta nadal będą miały magiczny klimat. Pewnego wieczoru wróciłam do domu i odkryłam, że nasze dekoracje zostały zniszczone.
Przyjeżdżając do domu, pierwszą rzeczą, która mnie zdumiała, była cisza. Nie była to przyjemna, śnieżna cisza, a martwa cisza.
Wjechałam na podjazd i z niemym zdziwieniem patrzyłam.
Moje świąteczne lampki zniknęły.
Nie zostały krzywo powieszone. Nie były w połowie zerwane.
Zniknęły.
Moje świąteczne lampki zniknęły.
Dach był nagi.
Poręcze na werandzie nie miały nic.
Wieniec, który przymocowałam do słupa na werandzie, zniknął.
Plastikowe cukrowe laski, które stały wzdłuż chodnika, zostały połamane i wrzucone w kąt pod krzakami. Nawet białe lampki, które owinęłam wokół klonu, zostały zerwane, zostawiając zarys na korze.
Na środku trawnika leżał mój długi zielony przedłużacz elektryczny. Przecięty na pół.
Dach był nagi.
Mam 47 lat. Jestem niedawno rozwiedziona. Samotna matka.
Nauczyłam się „pozostać spokojna”, jakby to była praca na część etatu. Ale moje serce szybko się w sobie rozgrzało, co mnie przeraziło.
Przeprowadziliśmy się tutaj trzy miesiące temu po rozwodzie.
Nowa szkoła dla mojej pięcioletniej córki, Elli.
Mam 47 lat. Jestem niedawno rozwiedziona. Samotna matka.
Nowe rutyny. Nowe wszystko. Obiecałam jej jeden cel.
„Święta nadal będą magiczne, przysięgam.”
Każdego wieczoru po pracy starałam się z wrażliwymi palcami walczyć z głupimi plastikowymi klipsami na rynnach. Mój nos był katarowy, palce przemarznięte, a cierpliwość na wyczerpaniu.
Ella „pomagała”, wręczając mi bombki i dając dyrektywy.
Obiecałam jej jeden cel.
„Ta jest nieśmiała, mamo. Postaw ją na środku. Ta musi mieć towarzystwo. Nie zostawiaj go samego.”
I zawsze:
„Święta muszą błyszczeć. Takie jest prawo.”
Na końcu, nasza „błyskotliwość” wyglądała jak dzień wyrzucania śmieci.
W szoku podeszłam do schodów. Złamany plastik skrzypiąc pod moimi butami. Przy dolnym stopniu dostrzegłam czerwoną skorupkę z solonego ciasta. Bombka Elli. Ta z jej odciskiem kciuka z przedszkola. Złamana na pół.
Na końcu, nasza „błyskotliwość” wyglądała jak dzień wyrzucania śmieci.
Moje gardło się zacisnęło.
Wyjęłam telefon, kciuk unosząc nad ekranem wybierania. Nie wiedziałam, czy to dzwonić pod 911, czy złożyć „zdenerwowany telefon na numer niealarmowy”, ale byłam gotowa na coś.
Nagle zobaczyłam to.
Siedziało na schodkach, jakby ktoś postawił je tam z troską.
Byłam gotowa na coś.
Mały drewniany aniołek. Do przyczepienia. Rzeźbione skrzydła. Prosta, pomalowana twarz.
Nie postawiłam go tam. Nie rozpakowałam tej pudełka jeszcze.
Na moich ramionach przebiegły dreszcze.
Wtedy dostrzegłam ślady błotnistych butów. Zaczynały się przy słupie na werandzie, gdzie był wieniec, prowadziły w dół po schodach, na chodniku… Bezpośrednio w stronę podjazdu mojej sąsiadki.
Nie postawiłam go tam.
Oczywiście. Marlene.
Jej skrzynka pocztowa mówi “MARLENE” w starych metalowych literach, które wyglądają jakby tam były od lat 70. Gdy się wprowadziliśmy, obserwowała z naszego ukojenia jak strażnik.
Gdy się wprowadziliśmy, obserwowała z naszego ukojenia jak strażnik.
„Nie zamierzaj być głośno,” powiedziała.
Bez stałego ‘cześć’. Bez uśmiechu.
„Nie zamierzaj być głośno,” powiedziała.
Za drugim razem, gdy Ella rysowała gwiazdy kredą przed domem, Marlene przyszła, zmarszczyła brwi i powiedziała: „Niektórzy wolą mieć swoją strefę bez bałaganu.” Śmiałam się, bo _co innego można z tym zrobić?_
Potem zawiesiłam świąteczne lampki.
Ona prawie każdej nocy komentowała z swojego ganku:
„To jest… dużo.”
„Wiesz, że ludzie śpią na tej ulicy, prawda?”
„Te migające to wyglądają tanio. Tylko tyle mówię.”
„Wiesz, że ludzie śpią na tej ulicy, prawda?”
Pomyślałam, że to po prostu Grinch z sąsiedztwa.
Okazało się, że postanowiła przejść na wyższy poziom.
Gniew w końcu pokonał szok. Zmarszczyłam brwi, a ręce mi drżały.
Pomyślałam, że to po prostu Grinch z sąsiedztwa.
Błogosławieństwo, że Ella wciąż była w opiece popołudniowej.
Nie chciałam, aby widziała to wszystko.
Na ganku Marlene, nie przejmując się grzecznym tapnięciem.
Stukałam.
Trzy mocne uderzenia, które sprawiły, że drzwi zadudniły.
Nic.
Powtórzyłam.
Nie przejmując się grzecznym tapnięciem.
Zamek kliknął. Drzwi otworzyły się na szparę.
Drzwi otworzyły się na szparę.
Marlene zajrzała na zewnątrz.
A cała mowa, którą przygotowałam w głowie, nagle wyparowała.
Wyglądała na zapłakaną. Jej oczy były czerwone i opuchnięte. Policzek miał plamy. Siwe włosy związane w niechlujny kok, jakby poddała się walce z nimi.
Wyglądała na zapłakaną.