Siedziałam w kuchni, mechanicznie mieszając herbatę, która dawno już wystygła. Stary zegar na ścianie tykał jednostajnie, jego miarowy dźwięk był monotonny, przypominając mi, że minął miesiąc odkąd jestem sama. Miesiąc, odkąd Viktor spakował swoje rzeczy i odszedł. Zostawił ją. Zostawił Larisa z trzeciego piętra.
— Galya, zrozum, tak będzie lepiej dla wszystkich, powiedział wtedy, pchając koszule do starej walizki. — Od dawna już nie byliśmy jednością.
Trzydzieści lat wspólnego życia zostało podsumowane jednym zdaniem. Trzydzieści lat, podczas których gotowałam dla niego barszcz, prasowałam jego koszule, znosiłam jego wybuchy gniewu i długie okresy milczenia. Kiedyś uważałam, że to miłość—znoszenie, wybaczanie, dostosowywanie się.
— Nie widzisz, jak to jest nierozsądne? Zapytałam wtedy, starając się zachować godność. — W twoim wieku, gonić za młodszą sąsiadką…
— Larisa mnie rozumie, przerwał mi. — Z nią czuję się żywy.
Żywy. A ze mną, wtedy, nie żywy? Trzydzieści lat powolnego upadku—tak to widział. Patrzyłam, jak odchodzi, a wewnątrz coś pękło. To nie moje serce—nie, coś głębszego. Jakby niewidzialna nić, która wiązała mnie z moim poprzednim życiem, została zerwana.
Przez pierwsze tygodnie żyłam na autopilocie. Budziłam się, szłam do pracy w bibliotece, wracałam do pustego mieszkania. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami, niektórzy próbowali mnie pocieszać. Ale nie chciałam ani pocieszenia, ani współczucia.
— Galina Petrovna, trzymaj się, powiedziała Nina Stepanovna z sąsiedniego wejścia. — Mężczyźni—wszyscy tacy sami. Broda szara—jak diabeł w żebrach.
I patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i nie rozpoznawałam siebie. Kiedy stałam się taka—przygaszona, zrezygnowana, jakby wypłowiała? Kiedy pozwoliłam sobie na przemianę w cień mojego męża?
Z biegiem czasu zaczęło się coś zmieniać.
Najpierw zapisałam się na basen—tylko po to, by zająć wieczory. Potem wykupiłam karnet na lekcje angielskiego. Dzieci dzwoniły codziennie, ale starałam się nie obciążać ich moimi problemami. Miały swoje życie, swoje troski.
— Mamo, dlaczego nie przyjedziesz do nas? zasugerowała moja córka. — Będzie ci się podobało w Petersburgu.
— Nie, Lenochka, odpowiedziałam. — To jest mój dom. Całe moje życie jest tutaj.
A teraz, po siedmiu miesiącach, patrząc na swoje odbicie w ciemnym oknie, nagle zdałam sobie sprawę—już nie płaczę w nocy. Już nie nasłuchuję kroków na schodach. Już nie czekam, aż zmieni zdanie i wróci.
Skończyłam wystygłą herbatę i poszłam spać, nie wiedząc, że jutro wszystko odwróci moje życie. Jeszcze raz.
Pukanie do drzwi rozległo się, gdy parzyłam poranną herbatę. Natarczywe, wymagające—zupełnie inne niż delikatne dzwonki sąsiadów. W drzwiach stała Larisa—umalowana, ubrana w obcisłą sukienkę, z jakąś teczką w rękach.
— Musimy porozmawiać, oznajmiła bez powitania, wchodząc do mieszkania. Pachniała ostrym perfumem i pewnością siebie.
— O czym? Zapytałam automatycznie, prostując szlafrok, czując się niekomfortowo pod jej oceniającym wzrokiem.
— O mieszkaniu, Larisa opadła na krzesło w kuchni, zakładając nogę na nogę. — Viktor postanowił, że czas wszystko załatwić oficjalnie. Ma prawo do połowy.
Wewnątrz coś pękło. Znowu. Ale teraz nie było to ból—był to gniew.
— Co masz na myśli mówiąc „ma prawo”? Moje słowa wyszły nieoczekiwanie pewnie.
— Dokładnie to, powiedziała, wyciągając jakieś dokumenty z teczki. — Trzydzieści lat małżeństwa—wszystko, co zdobyte, dzieli się po połowie. Vitya i ja planujemy wziąć ślub, jak tylko dostanie rozwód. A on chce przekazać swoją połowę mieszkania mnie.
Spojrzałam na nią, nie wierząc własnym uszom. Ta kobieta, o jakieś piętnaście lat młodsza ode mnie, siedziała w mojej kuchni i mówiła o moim mieszkaniu, jakby już było jej.
— Larisa, powiedziałam powoli, — czy Viktor powiedział ci, skąd wzięło się to mieszkanie?
Wzruszyła ramionami:
— Jaka to różnica? Wspólna własność jest dzielona po równo—takie są przepisy.
— To mieszkanie moich rodziców, poczułam przypływ gniewu. — Dali mi je w prezencie jeszcze przed moim ślubem z Viktorem. I on doskonale o tym wie.
— Słuchaj, Galina, Larisa podeszła bliżej. — Nie róbmy więcej tych dramatów. Viktor powiedział, że jeśli się upierasz, pójdziemy do sądu. Nie chcesz przecież batalii sądowej, prawda?
W tym momencie coś w środku mnie pękło. Jakby ostatnia nić, która wiązała mnie z moim poprzednim, uległym życiem, zerwała się.
— Wynoś się z mojego domu, powiedziałam cicho, ale stanowczo.
— Co?
— Wynoś się! Wstałam, czując, jak drżą mi ręce. — I powiedz swojemu Vityi, że jeśli chce sądu, niech tak będzie. Już nie jestem kobietą, która cicho połknie każdy ból.
Larisa zaśmiała się drwiąco, zbierając papiery:
— Będziesz tego żałować, stara głupia. Pokażemy ci świat.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią, osunęłam się na krzesło i wybuchłam płaczem. Ale to nie były łzy rozpaczy—były to łzy gniewu i determinacji.
Tego samego dnia zadzwoniłam do przyjaciółki Tamary—pracowała w kancelarii prawnej.
— Galochka, dobrze zrobiłaś, że szukasz pomocy, powiedziała po przejrzeniu dokumentów dotyczących mieszkania. — Akt darowizny od twoich rodziców to bardzo mocny argument. Takiej własności nie dzieli się w rozwodzie.
Siedziałam w jej biurze, studiując sterty teczek na półkach. Tamara szybko coś pisała na komputerze.
— Wiesz, co mnie najbardziej zadziwia? Spojrzała na mnie przez okulary. — Twój Vitya doskonale wie, że mieszkanie jest tylko twoje. Po prostu założył, że pod wpływem przyzwyczajenia ustąpisz.
Te słowa trafiły mnie prosto w serce. Całe moje życie zawsze ustępowałam—w małych rzeczach i tych ważniejszych. Kiedy nalegał, żebym rzuciła studia podyplomowe. Kiedy sprzedał pianino mojej matki, bo „zajmowało za dużo miejsca”. Kiedy jednostronnie zarządzał naszym rodzinnym budżetem…
— Teraz posłuchaj planu działania, Tamara podała mi kartkę z notatkami. — Po pierwsze: składamy pozew o rozwód. Po drugie: przygotowujemy dokumenty potwierdzające twoje prawa do mieszkania. Po trzecie…
Zatrzymało nas pukanie do drzwi. W progu stała młoda sekretarka:
— Tamara Nikolaevna, przyszedł do pani mężczyzna. Mówi, że to pilne.
— Niech poczeka, machnęła ręką Tamara, ale w tym momencie Viktor niemal wpadł do biura. Larisa stała za nim.
— No, to jesteś! powiedział, nachylając się nade mną. — Już poszłaś narzekać?
Wzdrygnęłam się, z przyzwyczajenia, ale zaraz się wyprostowałam. Nie, już się nie bałam.
— Viktor Mikhailovich, powiedziała Tamara zimnym tonem, — proszę opuścić pokój. Albo zadzwonię po ochronę.
— Galka, jego głos obniżył się do groźnego szeptu, — nie rozumiesz, że i tak dostanę to, co chcę? Myślisz, że nie znajdę sposobu, żeby cię przejąć?
— Nie, Vitya, wstałam, patrząc mu prosto w oczy. — Zrozum, że już nie jestem tą uległą kobietą, którą można było manipulować. Mieszkanie jest moje i koniec.
— Ach, ty… machnął ręką, ale Tamara już nacisnęła przycisk dzwonka ochrony.
Gdy byli wyprowadzani, Larisa obróciła się:
— Spotkamy się w sądzie!
— Spotkamy się, odpowiedziałam spokojnie. — A wiesz, co jest najciekawsze? Już się nie boję tego spotkania.
Kolejne tygodnie były prawdziwym stresem.
Viktor wysyłał groźby, potem próbował naciskać na mnie przez wspólnych znajomych. Larisa czekała na mnie przy wejściu, demonstracyjnie pokazując jakieś papiery.
— Mamo, może naprawdę powinnaś przyjechać do nas? Martwiła się córka przez telefon. — Po co ci cały ten stres?
— Lenochka, uśmiechnęłam się, patrząc na stare zdjęcia rodzinne na ścianie. — To już nie tylko o mieszkanie chodzi. To o moje życie, o moją godność.
Pewnego wieczoru, przeglądając stare dokumenty, natknęłam się na pożółkłą teczkę. W środku był testament mojego ojca, sporządzony w latach osiemdziesiątych.
— Moja droga, powiedział wtedy, — to mieszkanie jest twoją twierdzą. Niezależnie od tego, co się wydarzy, zawsze będziesz tu bezpieczna.
Pamiętam, jak Viktor skrzywił się, gdy mój ojciec nalegał na akt darowizny przed ślubem. „Twój ojciec mi nie ufa”, grzmiał. Jakby ojciec to przewidział…
Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Tamary:
— Pamiętasz, że mówiłaś o dodatkowych dokumentach?
— Oczywiście, ożywiła się. — Czekam na ciebie jutro rano. I wiesz co? Trochę poszperałam w sprawach twojego ukochanego mężczyzny. Okazuje się, że ma nieuregulowane pożyczki. Myślę, że dlatego tak desperacko stara się przejąć twoje mieszkanie.
To wyjaśniło wiele. Przypomniałam sobie, jak przez ostatni rok Viktor ciągle pożyczał pieniądze, ukrywał rzeczy…
— Galina Petrovna! zawołała mnie sąsiadka, kiedy wychodziłam z klatki. — Przepraszam, ale widziałam wszystko wtedy… Jak Viktor Mikhailovich z tą… pokręciła głową. — Jeśli będą potrzebne zeznania świadków, jestem gotowa.
— Dziękuję, Anna Wasilievna, uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od dłuższego czasu. — Wiesz, kiedyś wstydziłam się przyjąć taką pomoc. Ale teraz rozumiem—nie mogę bać się być silną.
Wieczorem znów zapukał ktoś do drzwi. Stał tam Viktor—już nie ta przerażająca postać, której się bałam przez całe życie, ale żałosny mężczyzna z niespokojnym wzrokiem.
— Galya, porozmawiajmy o tym spokojnie…
— Nie, Vitya, pokręciłam głową, nie zapraszając go do środka. — Koniec rozmów.
— Musisz zrozumieć, jestem w trudnej sytuacji, próbował wsunąć nogę w drzwi. — Te pożyczki.
— Aha, czyli teraz przyznajesz się do pożyczek? Uśmiechnęłam się drwiąco. — Wiesz, co jest najdziwniejsze? Już mnie to nie złości. Po prostu mnie to nie obchodzi.
— Galya, jego ton stał się ugodowy, — może chociaż pokój? Larka wyrzuciła mnie, gdy dowiedziała się o długach.
I wtedy wybuchłam śmiechem. Głośnym, serdecznym—po raz pierwszy od miesięcy. Przed mną stał nie przerażający mąż, którego bałam się przez całe życie, ale żałosny mężczyzna, który sam zapędził się w kozi róg.
— Nie, Vitya. Nie pokój, nie kąt, nic. Weź swoje papiery rozwodowe i wynoś się.
— Będziesz tego żałować! próbował znów brzmieć groźnie, ale zabrzmiało to nieprzekonująco.
— Wiesz, czego naprawdę żałuję? Spojrzałam mu prosto w oczy. — Żałuję tych trzydziestu lat, które spędziłam bojąc się być sobą. Ale to już przeszłość.
Zamknęłam drzwi i oparłam się na nich. Mieszkanie było ciche—tylko tykanie starego zegara na ścianie, odliczające nie gorzkie, ale spokojne minuty mojego nowego życia.
Miesiąc później sąd oficjalnie uznał mój rozwód i pełne prawo do mieszkania. Viktor nie pojawił się na rozprawie—mówią, że wyjechał do innego miasta. Larisa udaje, że mnie nie dostrzega w klatce.
A ja—kupiłam w końcu nowe pianino—dokładnie takie jak to, mojej matki. Wieczorami jego dźwięki rozbrzmiewają po całym mieszkaniu i czuję, jak moja dusza wraca do życia. W przyszłym tygodniu jadę do Petersburga—odwiedzić wnuki i przy okazji zobaczyć miasto. Potem może wybiorę się do Europy—w końcu nie chodziłam na lekcje angielskiego na marne.
Teraz to już naprawdę moja twierdza—nie tylko mieszkanie, ale moje życie. I w końcu nauczyłam się je bronić.