->

„On myśli, że jest taki mądry!” – kpiły pielęgniarki z jedynej sprzątaczki, która odważyła się wejść na konferencję medyczną…

Klaudia stała nieruchomo. Jej palce wciąż ściskały tacę z bandażami, które miała zanieść na oddział czwarty. Ledwo śmiała oddychać, gdy profesor Wojciechowski badał ją tym głębokim, przenikliwym spojrzeniem, jakie potrafią tylko ci, którzy całe życie czytali diagnozy z twarzy.

— „Naprawdę… go rozpoznała?” — zapytała ponownie, tym razem wolniej.

Pielęgniarki za nią — Renata i dwie inne — mimowolnie wstrzymały oddech.

Klaudia przełknęła ślinę.

— „Tak, profesorze. Zaciśnięte usta… osłabienie lewej ręki… i nagła dezorientacja. Myślałam, że to może udar. Dlatego…”

— „…zadziałał natychmiast” — dokończyła za niego.

Profesor skinął ledwo dostrzegalnie głową. Ale dla pielęgniarek znak był ostry jak nóż. Renata przygryzła wargę.

— „Jak długo tu pracujesz?”
— „Siedem miesięcy, profesorze.”
— „Jako sprzątaczka.”
— „Tak.”
— „Nie jako pracownik służby zdrowia”.
— „Nie”.

Profesor skrzyżował ramiona.
— „A jednak rozpoznaje objawy udaru szybciej niż niektórzy rezydenci, których szkoliłem”.

Ktoś w tle cicho syknął. Twarz Renaty poczerwieniała.

Klaudia chciała zaprotestować, powiedzieć, że to tylko zbieg okoliczności, że każdy mógł to zauważyć. Ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Zamiast tego spojrzała na Jadwigę — chorą kobietę, która leżała blada, ale czujna, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy.

— „Proszę… wysłuchaj jej” — wyszeptała staruszka. — „Ta dziewczyna uratowała mi życie”.

Po wizycie profesor wyszedł z sali, ale jeszcze raz spojrzał na Klaudię z progu:

— „Proszę przyjść do mnie dziś po południu. Punktualnie o czwartej”.

Renata wyglądała, jakby dusiła się z własnego zdumienia.

Klaudia skinęła głową, choć serce waliło jej jak młotem. Nikt z dyrekcji nigdy nie zwracał na nią uwagi. Nigdy nie została wezwana na rozmowę. Była niewidzialna. Cisza.

A teraz… to.

Resztę poranka spędziła w dziwnej ciszy. Pielęgniarki mówiły, ale ciszej, bardziej niepewnie, jakby każda z nich wróciła myślami do tego, co działo się w pokoju chorych.

Kiedy Klaudia pchała wózek ze sprzątaczką jasnym korytarzem, usłyszała szept dwóch pielęgniarek:

— „Może tylko zgadywał”.

— „Albo miał szczęście”.

— „Profesor chyba przesadza”.

A potem ostry, ukłuty głos Renaty:
— „Poczekaj. Za kilka dni wszyscy o tym zapomną. Będzie sprzątaczką”.

Ale teraz nie bolało tak bardzo jak kiedyś. Bo coś w jej wnętrzu się obudziło — bardzo cicho, bardzo ostrożnie.

Coś, co od lat uważała za stracone.

Dokładnie o czwartej stanęła przed gabinetem profesora. Jej dłonie były spocone, a ubrania wciąż pachniały lekko detergentem. Zapukała, a spokojny głos powiedział:

— „Proszę”.

Przestronny, jasny pokój miał wysokie okna, a na biurku leżały książki medyczne, diagramy mózgu i pliki dokumentów. Profesor wskazał jej miejsce.

— „Usiądź, Klaudio”.

Usiadła ostrożnie, jakby obawiała się, że sama jej obecność może coś zepsuć.

— „Pytałam o ciebie” — zaczął profesor.

Klaudia zesztywniała.
— „Nie z nieufności” — dodał. — „Z ciekawości. Rzadko się zdarza, żeby ktoś działał tak instynktownie, tak poprawnie”.

Otworzył teczkę.

— „Jego akta osobowe są… skromne”.

Przekartkował je.

— „Nie ma wykształcenia medycznego. Żadnego dyplomu. Nic, co by wyjaśniało, dlaczego zauważa objawy, których nie dostrzegają nawet początkujący lekarze”.

Klaudia wyszeptała:

— „Opiekowałam się… moją mamą”.

Profesor uniósł głowę.

— „Wiem. Był neurologiem. Bardzo dobrym lekarzem”.

Klaudię przeszył dawny ból.

— „Dużo mnie nauczył”.

— „A ty słuchałaś” — powiedział cicho profesor. — „Lepiej niż niektórzy studenci medycyny”.

Klaudia spojrzała na niego zmieszana.

Czego on od niego chce?

Co dalej?

Profesor podszedł do okna z rękami założonymi za plecami.

— „Klaudio… nie powinnaś być sprzątaczką”.

Klaudia spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

Profesor odwróciła się:

— „Masz miejsce w medycynie”.

Zaparło jej dech w piersiach.

— „Chciałbym ci złożyć ofertę. Możesz rozpocząć studia pielęgniarskie w niepełnym wymiarze godzin. Szpital pokryje koszty. Jeśli zdasz egzamin, będziemy cię nadal wspierać. A jeśli zechcesz… za kilka lat możesz nawet zacząć studia medyczne”.

Każde zdanie uderzało ją jak zamknięte drzwi, które w końcu się otwierają.

Ale ona tylko pokręciła głową.

— „Nie… nie wiem. Nie mam pieniędzy, nie mam czasu… Ja…”

— „To coś więcej, niż myślisz” — przerwał. — „Masz talent. Mózg. I serce”.

— „Ale… inni… śmieją się ze mnie”.

Na ustach profesora pojawił się lekki uśmiech.

— „Niech się śmieją. Za dziesięć lat to oni będą od ciebie odsuwać się na korytarzu”.

Klaudia zakryła usta dłonią. Popłynęły łzy — gorące, niepohamowane łzy, w których było całe upokorzenie, strata, żal i tęsknota.

— „Dlaczego… mi to robisz?” wyszeptała.

Profesor usiadł z powrotem i wydawało się, że cała sala wokół nich się uspokoiła.

— „Bo w szpitalach nie tylko podłogi trzeba czyścić. Trzeba też czyścić niesprawiedliwości”.

Zapadła długa, ciężka, niemal święta cisza.

Uśmiechnęła się szeroko.

— „No cóż, Klaudio.” — spojrzała mu w oczy. — „Jaka jest twoja odpowiedź?”

Klaudia wzięła głęboki oddech.

Potem kolejny.

I po raz pierwszy od wielu, wielu lat powiedziała z całkowitą pewnością:

— „Tak. Chciałabym spróbować.”

Wiadomość rozeszła się szybciej niż jakakolwiek zimowa grypa.

„Sprzątaczka studiuje teraz pielęgniarstwo!”

„Profesor wziął ją pod swoje skrzydła!”

„Po co?”

„Myślisz, że ktoś!”

Ale Klaudia ledwo ją słyszała.

Jadwiga uśmiechnęła się do niej dumnie.

Niektórzy pacjenci nawet bili brawo, gdy ją słyszeli.

A pewnego ranka, gdy szła korytarzem, jedna z pielęgniarek szepnęła jej cicho:

— „Może nie jest taka głupia, jak nam się wydawało.”

Klaudia zatrzymała się.

Odwróciła się. I powiedział spokojnie:

— „Nigdy nie byłem głupi. Po prostu byłem… cichy”.

I w tym momencie wiedział:

To był pierwszy dzień jego nowego życia.

Życia, które odzyskał dla siebie.