Miliarder nakrzyczał na kelnerkę po arabsku — a ona po kilku sekundach odpowiedziała mu płynnie!
To był zwykły, spokojny wieczór w restauracji Złota Korona w Monachium. Świece paliły się na stołach, słychać było ciche dźwięki jazzu, kelnerzy przemieszczali się między stolikami z gracją baletmistrzów. Wszystko szło jak zawsze — do momentu, kiedy do środka wszedł on: Farid Almanuri. Znany miliarder z Dubaju, kolekcjoner samochodów, człowiek, o którym mówiono, że „kupuje hotele tak, jak inni kupują kawę”. Wysoki, perfekcyjnie ubrany, z błyszczącym zegarkiem, który mógłby być wart tyle, co mieszkanie w centrum.
Usiadł przy stoliku z dwoma wspólnikami. Zamówili kolację, butelkę rocznikowego wina i zaczęli półgłosem rozmawiać o jakimś nowym projekcie budowlanym. Anna Wagner, 24-letnia studentka arabistyki na Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana, była tego wieczoru na zmianie. Dla niej to był po prostu kolejny dyżur, kolejne kilka godzin na nogach, żeby uzbierać na czynsz.
Wszystko szło gładko — do momentu, kiedy jeden z kelnerów potknął się lekko, a kieliszek czerwonego wina zadrżał na krawędzi stołu. Farid próbował go złapać, ale zamiast tego sam potrącił butelkę. Sekunda ciszy. I nagle — plask! Wino rozlało się po jego białym garniturze od Brioniego. Cisza w restauracji zrobiła się gęsta jak zupa.
Farid zamarł, a potem eksplodował.
— “Ya ahmaq! Ma hatha?!” — wrzasnął po arabsku, co znaczy mniej więcej: Ty idioto! Co to ma być?!
Anna, która właśnie przechodziła obok, odruchowo zatrzymała się i spojrzała na niego. Nie miała nic wspólnego z tym rozlanym winem, ale Farid już skierował na nią całą swoją wściekłość.
— “Inti la tafhamin! Anti kelba!” — krzyczał, nie przebierając w słowach.
W sali zapanowało napięcie. Goście spoglądali z niedowierzaniem, menedżer zamarł w pół kroku. A wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Anna odłożyła tacę, spojrzała mu prosto w oczy i bardzo spokojnym głosem odpowiedziała… po arabsku.
— “Uskut ya sayyidi, wa ihtaram nafsak. Ana lastu khadimatak.”
(Proszę się uspokoić, panie, i okazać trochę szacunku. Nie jestem pańską służącą.)
Wszystko ucichło. Farid zamarł z otwartymi ustami. Jego wspólnicy spojrzeli po sobie, a potem… zaczęli się śmiać. Jeden z nich klepnął go w ramię i powiedział po angielsku:
— She got you there, my friend.
Farid, czerwony ze wstydu, próbował coś powiedzieć, ale tylko wypuścił powietrze i usiadł z powrotem.
— „Przepraszam… ja… nie wiedziałem, że pani zna arabski” — wyjąkał po niemiecku.
Anna uśmiechnęła się lekko.
— „Nie szkodzi. Wszyscy się uczymy manier, prawda?”
Reszta wieczoru minęła spokojnie. A kiedy Farid wychodził, zostawił napiwek tak duży, że Anna pomyślała, iż chyba wystarczy jej na cały miesiąc czesnego.