— Mamo, Natalia knuje coś złego przeciwko Tobie — ostrzegł Marię Siergiejewną jej zmarły syn. — Nie przyjmuj od niej ani jedzenia, ani picia. Ona chce przejąć nasz dom, mamo. Chce Cię zniszczyć. Wyrzuć ją jak najszybciej…
Wcześniej tej nocy Maria Siergiejewna śniła o swoim zmarłym synu Grigoriju. Podszedł do niej, ujął za rękę i wyznał, jak bardzo za nią tęskni.
— Mamo — szepnął — wiem, że też mnie pamiętasz. Pamiętaj, zawsze jestem obok, nawet jeśli mnie nie widzisz. Będę Cię strzegł.
Maria cofnęła się, by spojrzeć mu w oczy. W nich migotała czułość i troska, a łzy napłynęły jej do oczu.
— Tak bardzo mi Ciebie brakuje, synku — wyszeptała, ocierając policzki. — Nie mogę uwierzyć, że Cię nie ma.
— Odwiedzaj mnie częściej, mamo. Czuję się dobrze, gdy jesteś blisko…
Maria skinęła głową, czując ciepło w sercu. Objęła syna jeszcze raz, chcąc zapamiętać każdą chwilę. Grigorij uśmiechnął się, pogłaskał ją po policzku i powiedział:
— Kocham Cię, mamo — a potem rozświetlił się jasnym blaskiem i zniknął. — I zawsze będę Cię kochać.
Maria obudziła się z delikatnym uśmiechem na ustach, napełniona nadzieją, że syn nadal nad nią czuwa. Następnego ranka postanowiła udać się na cmentarz, by spełnić jego prośbę.
Gdy chłodny wiatr nagle zawiał, Maria mocniej zapięła płaszcz i powoli wstała z ławeczki. Spojrzała na drewniany krzyż z fotografią syna i cicho wyszeptała:
— Idę, synku… Jeszcze kiedyś wrócę…
Przeszła między grobami i wkrótce znalazła się przy wyjściu z cmentarza. Ostatni raz się odwróciła, szybko zrobiła znak krzyża i ruszyła do domu. Ten rytuał powtarzała już od miesięcy, od czasu, gdy syn niespodziewanie odszedł.
Grigorij miał zaledwie trzydzieści lat. Ostatnie lata życia spędził w mieście z żoną Natalią, której Maria nigdy nie darzyła sympatią. Była przekonana, że to ona przyczyniła się do przedwczesnej śmierci syna. Przyczyną były liczne kłótnie o to, że Natalia nie pracowała ani nie dbała o dom. Konflikty te pogorszyły zdrowie Grigorija, który po dwóch operacjach szybko słabł, zwłaszcza że żona nie stosowała się do zaleceń lekarzy i nie przygotowywała mu odpowiednich posiłków. Te wspomnienia tylko potęgowały niechęć Marii do synowej, która po śmierci Grigorija przerodziła się w prawdziwą nienawiść.
Na pogrzebie Maria nie spojrzała na Natalię, stojąc z boku wraz z przyjaciółmi i współpracownikami syna. Sama Natalia, również niechętna teściowej, często szydziła z niej i rozpuszczała plotki. Od tamtej pory ich drogi się rozeszły.
Po jakimś czasie Maria usłyszała, że Natalia znalazła nowego partnera i wyjechała do Moskwy. Nie przejmowała się tym i szybko zapomniała o niej.
Gdy zbliżała się do domu, zauważyła sąsiada, Pawła Jegorowicza, siedzącego przy furtce, pochylonego nad gazetą. Nie słysząc jej kroków, zaskoczył się, gdy nagle gazeta wypadła mu z rąk. Ponieważ był trochę niedosłyszący, Maria podeszła do niego i głośno zapytała:
— Co tu robisz, Jegorowiczu?
Paweł wstał, rozprostował nogi i machnął ręką gdzieś w bok.
— Czekałem na ciebie — odpowiedział podnosząc głos. — Chciałem ostrzec, że odwiedziła cię młoda kobieta, przedstawiła się jako Natalia.
Maria zbledła, rozpoznając ją. Chwyciła sąsiada za rękaw i pociągnęła do środka. Po chwili zaparzyła herbatę i zaprosiła go do stołu.
— Kiedy ta Natalia przyszła? — zapytała po dłuższej chwili milczenia. — Czy wyjaśniła, po co przyszła?
Paweł pokręcił głową.
— Nie wiem — odpowiedział. — Pukała do furtki przez pół godziny, aż wyszedłem i powiedziałem, że cię nie ma. Twierdziła, że musi z tobą pilnie porozmawiać. Trochę ze mną posiedziała, a potem wyszła, chyba do sklepu.
Paweł lekko się zawahał, założył swój znoszony uszatek i ruszył do drzwi.
— Idę, Siergiejewno — mam niedogotowaną kaszę. Może jeszcze wrócę.
Gdy odszedł, Maria zdjąła z kuchenki zagotowany czajnik, nalała mleka wygłodniałemu kotu Barsikowi i usiadła przy oknie, zastanawiając się, co mogło potrzebować Natalia. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy ktoś gwałtownie zapukał do bramy. Sprawdziła przez okno i zobaczyła Natalię. Z westchnieniem narzuciła płaszcz i wyszła na zewnątrz, otwierając furtkę.
— Po co przyszłaś? — zapytała chłodno Maria.
Natalia poprawiła włosy wysuwające się spod chusty, udając smutną i wymuszając na sobie uśmiech.
— Mam problem — powiedziała, wskazując na walizkę i dużą torbę w kratę przy swoich nogach. — Wczoraj wybuchł pożar. To wszystko, co mi zostało. Nie możesz pozwolić, żebym została choć na tydzień?
Maria znów skrzywiła się niezadowolona, ale ku swojemu zaskoczeniu skinęła ręką, zapraszając Natalię do środka.
— Zostać na noc… — mruknęła, wchodząc po schodach. — Dokąd miałabyś się podziać? Po co jechałaś tak daleko…
Natalia nagle zatrzymała się i urażona skrzywiła się.
— Jeśli mnie nie chcecie, to powiedzcie wprost! Pójdę gdzie indziej, skoro tu nie jestem mile widziana. Myślałam, że jesteśmy rodziną, a tu… Niech was wszystkich!
Chwyciła swoje rzeczy i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia, ale Maria złapała ją za rękę.
— Dobrze, nie gniewaj się — uśmiechnęła się pojednawczo. — Możesz zostać tyle, ile trzeba. Napijemy się herbaty.
Usłyszawszy to, Natalia rozpromieniła się i zaczęła dziękować za pomoc w trudnej chwili. Weszła szybko do domu i czekała, aż Maria podgrzeje obiad. Gdy stół został nakryty, Natalia z apetytem rzuciła się na swoją porcję zupy i nie przestała jeść, aż talerz się opróżnił.
— Może opowiesz, co się stało podczas pożaru? — zapytała Maria po obiedzie. — Jak to się zaczęło?
Natalia zarumieniła się, jakby nie spodziewała się tego pytania, i zakryła twarz dłonią.
— Obudziłam się w nocy od zapachu dymu: zasłony płonęły, ogień przeniósł się na tapetę i meble — zaczęła mówić drżącym głosem. — Chwyciłam, co się dało, i wybiegłam z mieszkania. Potem straciłam przytomność od dymu i zabrali mnie do szpitala. Mówią, że przez starą instalację elektryczną. Może gdzieś się zwarło…
Maria uśmiechnęła się z podejrzeniem, spoglądając na synową.
— To dziwne. Grigorij wymieniał instalację niedawno, niecałe dwa lata temu. Pożyczył ode mnie pieniądze, mówił, że na lampy mu brakuje.
Natalia zarumieniła się jeszcze bardziej i głośno parsknęła, co przestraszyło kota Barsika, który podskoczył i schował się pod stołem.
— Skąd mam wiedzieć? Może zrobił to źle! Albo napięcie skakało, albo sąsiedzi się podłączyli po cichu. Jeśli nie wierzycie, jedźcie do miasta i sprawdźcie sami!
Maria spojrzała na nią surowo, dając do zrozumienia, żeby się uspokoiła.
— Dobrze, nie złość się. To tylko starcze narzekanie — powiedziała spokojnie. — Wszystko się zdarza. Nie obwiniam cię. Lepiej idźmy już spać, jest późno.
Zaprowadziła Natalię do oddzielnego pokoju, przygotowała łóżko i, gdy synowa zasnęła, wróciła do siebie. Siedziała długo przy oknie, słuchając śpiewu słowika i zastanawiając się, co zrobić dalej. Nie znalazła odpowiedzi i poszła spać.
Następnego dnia, zostawiając Natalię samą, Maria Siergiejewna udała się do pobliskiego domu dziecka, gdzie mieszkała dziewięcioletnia Waria, wnuczka zmarłej przyjaciółki Olgi, która zmarła na raka.
Kupiła dla dziewczynki słodycze, pojechała autobusem i po pół godzinie była na miejscu. Ledwo weszła, Waria rzuciła się na nią i mocno uściskała, tak że musiała się wysilić, by się uwolnić. Odprowadziła ją na bok, dała paczkę prezentów i usadziła na kolanach.
— Wovka i Miszka mnie dręczą — skarżyła się Waria, szybko zjadając czekoladkę. — Wczoraj schowali mój plecak, a wychowawczyni mnie ochrzaniła. Tu źle jest! Chcę do domu…
Maria pogłaskała ją po włosach i smutno się uśmiechnęła.
— Wiem — powiedziała cicho — jeszcze trochę wytrzymaj. Może uda mi się cię stąd zabrać. Na razie bądź silna jak twoja babcia.
Waria oblizała palce poplamione czekoladą i zadumała się.
— Naprawdę mnie zabierzesz? — szepnęła gorąco. — Będę u ciebie mieszkać?
Maria tylko skinęła głową i pociągnęła ją za policzek, by nie dawać fałszywych nadziei. Po chwili spojrzała na zegarek i postawiła Warę na ziemi.
— Muszę już iść, kochanie — uśmiechnęła się, poprawiając jej kołnierzyk. — Wkrótce przyjadę. Może przyniosę ci lalkę albo książkę?
Waria pomyślała chwilę i energicznie pokręciła głową.
— Nie, wszystko mam — odpowiedziała ze spuszczoną głową. — Po prostu przyjeżdżaj. Będę czekać…
Maria otrzepała łzę, pożegnała się i szybko wyszła. Choć bardzo chciała zabrać dziewczynkę ze sobą, komisja opiekuńcza odmówiła, tłumacząc się jej wiekiem i samotnością. Za każdym razem, gdy kłamała Warze, że ją zaraz zabierze, czuła się winna, ale bez tego kłamstwa dziecko traciło nadzieję, a tego pozwolić nie mogła.
Wróciwszy do domu, zastała Natalię na podwórku, która rozwieszała pranie. Poprosiła synową, by usiadła i opowiedziała o Warze, proponując pomoc w formalnościach adopcyjnych.
— Może ją przyjmiesz? — zapytała ostrożnie, z nadzieją w oczach. — Możesz tu zostać, dom jest duży. Za Warę będą płacić, i to nie mało…
Natalia spojrzała na nią dziwnie i z pogardą się uśmiechnęła.
— Nigdy w życiu — odrzekła, kręcąc głową. — Nie mam własnych dzieci, więc cudze nie wezmę. Po co mi ten sierota? I jak wychować dziecko bez mężczyzny?
Maria, bezsilna, nerwowo dłubała w swoim starym berecie.
— Mężczyzna to kwestia do wypracowania, jest ich tu wielu — powiedziała słabo. — A opiekę nad Warą przejmę ja. Formalnie będzie figurować na tobie, a ja bym cię tutaj zameldowała…
Słowo „zameldowanie” rozbudziło w Natalii żądzę. Oceniła dom wzrokiem, uśmiechnęła się i wróciła do prania.
— Nie wiem, muszę pomyśleć — wymamrotała, unikając spojrzenia Marii.
— Pomyśl dobrze — prosiła Maria. — Warze w domu dziecka ciężko, każdy dzień dłuży się jej jak dwa. Pamiętaj o tym.
Poszła do domu, zostawiając Natalię samej z mokrym praniem.
Czas mijał, a Natalia pozostawała u teściowej, nie planując się wyprowadzić. Jej pozorna pracowitość szybko zniknęła. Dni spędzała na kanapie przed telewizorem, robiąc manicure lub znikając gdzieś do wieczora, wracając pijana. Myśl o adopcji Wary dawno przestała ją obchodzić, a wizja zameldowania w domu zupełnie ją nie interesowała. Żyła na cudzy rachunek, nie okazując ani krzty współczucia ani wobec sieroty, ani wobec teściowej.
Kiedy cierpliwość Marii Siergiejewny się skończyła, złapała synową w kąt i postawiła jej twarde ultimatum.
— Albo szukasz pracy, albo pakujesz manatki i spadasz — powiedziała, patrząc surowo na zaskoczoną Natalię. — Od trzech miesięcy siedzisz na mojej głowie! Mogłaś się już czymś zająć, a nie włóczyć po wsi albo leżeć przed telewizorem.
Natalia wyniosła głowę dumnie, usiadła na fotelu i założyła nogę na nogę.
— A gdzie tu znajdę robotę? — parsknęła pogardliwie. — Do sprzątania, co?
Twarz Marii zniekształciła się z gniewu, a ona tak mocno tupnęła nogą, że podłoga zadrżała.
— Patrzcie na nią, jaka księżniczka — parsknęła złośliwie. — Pracować w sprzątaniu jej wstyd, a ja całe życie byłam salową i nic mi nie było. I ty się przyzwyczaisz.
Natalia prychnęła z pogardą i zagryzła wargę.
— Zobaczymy, kto tu jest księżniczką — mamrotała, odwracając się do okna.
Na szczęście Maria nie usłyszała ostatnich słów. Natalia szybko wyszła, a teściowa długo siedziała w ciemności, zastanawiając się, jak wpłynąć na synową.
Wszystkie próby Marii Siergiejewny, by przemówić do rozsądku Natalii, spełzły na niczym. Natalia nie chciała pracować ani pomagać w domu, a niedługo zaczęła się zachowywać bezczelnie, jakby dom był jej własnością. Nawet uwagi Pawła Jegorowicza, częstego gościa Marii, nie robiły na niej wrażenia.
— To nie twoja sprawa — odrzucała go złością, gdy ten próbował ją upomnieć. — Idź sobie do siebie i tam rządź. My tu sami się ogarniemy.
Jednak uporczywy sąsiad dalej próbował ją uspokoić, nie zważając na jej kąśliwe uwagi. Pewnego razu, gdy nie zastał Natalii w domu, zaproponował Marii wyrzucenie nieproszonych gości z mieszkania.
— Wyrzuć jej rzeczy na ulicę i po
sprawie — powiedział, widząc zmęczenie teściowej. — Po co ją jeszcze trzymasz? Ja dawno bym ją pogonił pasem. To prawdziwa jędza.
Maria machnęła ręką.
— To rodzina — wymamrotała zawstydzona. — Miała trudny czas, pożar. I nie ma dokąd pójść, rodziców już nie ma. Ciągle mam nadzieję, że się zmieni…
Paweł prychnął, ale spojrzał na nią poważnie.
— Niedawno spotkałem twoją Natalię w sklepie z narzędziami — powiedział, pocierając brodę. — Wybierała truciznę na szczury. Sprzedawczyni dała jej fiolkę, a ona rozglądała się nerwowo i włożyła ją do torby. Wiesz, po co jej to było?
Marię przeszył dreszcz.
— Nie wiem — wyznała — u mnie szczurów nie ma, Barsik wszystkich złapał. To dziwne. Naprawdę nie pomyliłeś się?
Paweł pokręcił głową.
— Nie, to nie pomyłka — zapewnił. — Sam ostatnio kupiłem taki środek, w ciągu doby padło pięć szczurów. Uważaj, żeby ci niczego nie podała. Lepiej trzymaj ją na dystans. Przygarnęłaś sobie węża na szyję…
Po jego odejściu Maria wzięła krople na serce. Wieść o truciznie rozgrzała jej serce do czerwoności. Postanowiła nie działać pochopnie i poczekać.
Znów przyśnił się jej Grigorij. Stał w drzwiach i patrzył na nią z niepokojem.
— Mamo — powiedział cicho — nie bierz nic od Natalii.
— Dlaczego, synku? — zapytała z bijącym sercem.
— Ona… nie jest tym, za kogo się podaje — odpowiedział z drżeniem głosu. — Bądź ostrożna.
Maria obudziła się zlana potem, serce biło jej jak oszalałe. Wiedziała, że to nie zwykły sen. Przez całe życie ufała intuicji, a teraz ta krzyczała do niej: „Niebezpieczeństwo!”.
Nazajutrz, gdy wróciła z domu dziecka, Natalia zaproponowała jej herbatę, którą wcześniej przygotowała. Gdy Maria usiadła przy stole, nalała jej pełną filiżankę i dosypała kilka kostek cukru.
— Co się z tobą dzieje? — zaśmiała się Maria, mieszając napój. — Nie poznaję cię…
Natalia uśmiechnęła się z zadowoleniem i wciągnęła aromatyczną parę z herbaty.
— Chciałam wam zrobić niespodziankę — powiedziała szybko, bez cienia szczerości. — Ciągle się kłócimy, to nieładnie, nie po rodzinie. Trzeba znaleźć kompromis. Pomyślałam, że pojadę z tobą do tej Wari. Po co trzymać dziecko w domu dziecka? Załatwimy formalności i weźmiemy ją do nas. Jesień już blisko — przygotujemy ją do szkoły, będzie dobrze dla wszystkich.
Maria udawała radość i leniwie przymknęła oczy, odchylając się na oparcie krzesła. Nagle, jakby usłyszała jakiś hałas w ogrodzie, podeszła do okna i krzyknęła:
— Boże, jakaś suka atakuje Barsika! Wypędź ją, Natalia!
Natalia wstała, chwyciła za łopatę przy piecu i wybiegła na zewnątrz, a Maria szybko zmieniła kubki i czekała na jej powrót. Po kilku minutach Natalia wróciła, obiegła ogród i nie znalazła ani Barsika, ani psa. Rzuciła łopatę na podłogę.
— Nikogo nie było — mruknęła, upijając łyk herbaty. — Przestraszyłyście się!
Dopijając herbatę, wstała i ruszyła do drzwi, ale zaraz upadła, chwytając się za głowę.
— Pali! — krzyknęła, przewracając się po podłodze. — Jak boli! Boże, umieram!
Jej twarz zbielała, oczy czerwieniały, głos się łamał.
— Wezwij lekarza! — wyszeptała błagalnym wzrokiem do Marii. — Dzwoń po pogotowie!
Maria rzuciła się do niej, mocno potrząsając za ramiona.
— Chciałaś mnie otruć? — krzyknęła, ignorując jęki synowej. — Mów prawdę! Chciałaś mnie zabić?
Natalia potrząsnęła głową i zemdlała.
Maria ostrożnie położyła ją na podłodze, potem podeszła do telefonu i zadzwoniła po pogotowie.
— Tak, naprawdę przygarnęłam węża na szyję — mruknęła, odkładając słuchawkę. — Cóż to za cena zaufania…
Po godzinie, gdy ratownicy zabrali Natalię, Maria opowiedziała o wszystkim policji, która przyjechała na wezwanie. Zaprosiła też Pawła Jegorowicza na świadka. Sąsiad potwierdził, że widział, jak Natalia kupowała truciznę. Po krótkim przesłuchaniu policjanci wyjechali, nie stawiając Marii żadnych zarzutów.
— Dziękuję, że uratowaliście mi życie — uśmiechnęła się, zostając sama z sąsiadem. — Z moim chorym sercem pewnie bym tego nie przeżyła. A Natalia… wyjdzie na prostą. Tylko już nie wpuściłabym jej do domu.
— I słusznie — przytaknął Paweł. — Od dawna mówiłem, żebyś ją wyrzuciła.
Maria spuściła wzrok i zaczęła nakrywać do stołu, a sąsiad zapalił starą fajkę, wypełniając kuchnię dymem.
— Wiesz, o czym myślałem? — zaczął niepewnie, wypuszczając kółka dymu. — Jesteśmy sami od lat, ty i ja… Może powinniśmy się jakoś związać na stare lata?
Zawahał się, patrząc na Marię, licząc, że zrozumie.
— Proponujesz nam wspólne życie? — zaśmiała się Maria.
Paweł niemal upuścił fajkę i zarumienił się.
— No co? To dobra myśl — śmiała się dalej Maria. — Szkoda, że wcześniej na to nie wpadliśmy. Wtedy byśmy już zabrali Warę.
Paweł odetchnął z ulgą, strzepnął popiół do podstawki i podniósł filiżankę herbaty.
— Za nasze wspólne życie! — zawołał do Marii.
— Za nas! — odpowiedziała śmiejąc się.
Kilka miesięcy po tych wydarzeniach los w końcu się do Marii uśmiechnął: komisja zgodziła się na opiekę nad Warą. Kto był szczęśliwszy — dziewczynka czy starsza pani — trudno powiedzieć, ale obie nie schodziły sobie z twarzy uśmiechu, cały czas się do siebie uśmiechając. Natalia już się nie pojawiła. Maria wiedziała, że żyje, ale nie chciała jej więcej widzieć. Los zostawiła Bogu.