->

Rozwód i nowe początki: historia Leny

Rozwód i nowe początki: historia Leny

– Rozwodzimy się, a ty zostaniesz z niczym! – oświadczył Artiom, stojąc przy oknie z założonymi rękami i patrząc na Lenę z wyzwaniem, jakby spodziewał się, że w tej chwili upadnie na kolana i błagać go będzie, aby zmienił zdanie.

Lena siedziała na kanapie, powoli podnosząc wzrok, by przejrzeć męża uważnym spojrzeniem. Po dziesięciu latach wspólnego życia nie sądziła, że jego ostre słowa ją przestraszą.

– Dobrze, – odpowiedziała spokojnie. – Rozwodzimy się. Ale dlaczego zakładasz, że zostanę z niczym?

Artiom parsknął ze zdziwieniem, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Przebiegł scenę pokoju, zatrzymał się przy stoliku kawowym i stuknął palcami o szklaną taflę blatu.

– Serio? Nie masz nic. Mieszkanie jest na mnie, samochód również, nawet twój laptop kupiłem ja. Co zrobisz? Wynajmiesz pokój i zaczniesz zmywać naczynia?

Lena lekko przechyliła głowę, jakby rozważała odpowiedź. Nie miała zamiaru wdawać się w spór. Zamiast tego wstała i podeszła do szafy, wyciągając małą walizkę.

– Co robisz? – zapytał Artiom, marszcząc brwi, widząc, jak rozsuwają się zamki błyskawiczne torby.

– Pakuję rzeczy, – odparła bez odwracania się. – Ponieważ się rozwodzimy, wyjeżdżam. Teraz od razu.

– Dokąd? – w jego głosie pobrzmiewał cień niepewności. – Nikogo nie masz. Rodzice są na wsi, znajomych straciłaś wszystkich.

Lena starannie ułożyła w walizce kilka sukienek, parę swetrów oraz dżinsy. Jej ruchy nie były pośpieszne, lecz wyważone, niemal mechaniczne.

– To nie twoja sprawa, Artiom. Powiedziałeś, że zostanę z niczym – przekonajmy się, czy to prawda.

Chciał coś powiedzieć, ale Lena już poszła do łazienki. Po pięciu minutach wróciła z kosmetyczką, którą wrzuciła do walizki. Artiom patrzył na nią jak na kogoś obcego.

– Blefujesz – wycedził w końcu. – Dokąd pójdziesz? Wrócisz za tydzień, gdy skończą ci się pieniądze.

Lena zatrzasnęła walizkę i spojrzała mu w oczy — w jej spojrzeniu nie było gniewu ani strachu, ale spokojna pewność.

– Zobaczysz – rzekła i wyszła z mieszkania.


Na zewnątrz panował chłodny, październikowy wiatr, który wzburzał opadłe liście, tańcząc nimi po chodniku. Lena zatrzymała się pod klatką schodową, postawiła walizkę na asfalcie i wyjęła telefon. Zamówiła taksówkę do dworca kolejowego. Dziesięć minut później czarny sedan zatrzymał się obok, a kierowca – mężczyzna około pięćdziesiątki z gęstym wąsem – pomógł jej umieścić bagaż w bagażniku.

– Dokąd jedziemy, proszę pani? – zapytał, gdy Lena zasiadła na tylnym siedzeniu.

– Na dworzec – odpowiedziała, patrząc przez okno.

– Wyjazd, czy wracasz do domu? – kierowca najwyraźniej był typem towarzyskim.

– Wyjazd – odpowiedziała krótko, nie wchodząc w szczegóły.

Lena nie miała konkretnego celu podróży; dworzec był po prostu pierwszym, co przyszło jej na myśl. Potrzebowała czasu na przemyślenia i nie zamierzała dłużej tkwić w mieszkaniu, słuchając groźb Artioma. W torebce miała dokumenty, niewielką sumę gotówki oraz kartę bankową z pieniędzmi na kilka miesięcy życia.

Artiom błędnie założył, że jest całkowicie od niego zależna. W trakcie małżeństwa Lena potajemnie odkładała pieniądze na osobnym koncie, o którym on nie wiedział.

Na dworcu kupiła bilet na najbliższy pociąg do niewielkiego miasteczka dwieście kilometrów od stolicy. Odwiedziła je kiedyś podczas studiów, na weekend z koleżanką. Miejscowość była cicha, z wąskimi uliczkami i starymi domami otoczonymi sadami jabłoni. Po tamtej wizycie miała wrażenie, że tam można swobodnie oddychać.

W pociągu usiadła przy oknie, obserwując przemijające pola i zagajniki. Nie odczuwała paniki ani rozpaczy — jedynie dziwną ulgę. Artiom miał rację w jednym: naprawdę nie znała jeszcze swojej przyszłości. Jednak nie budziło to w niej lęku. Po raz pierwszy od lat czuła, że jest gotowa na nieznane.


Miasteczko przywitało ją wilgotnym zapachem opadłych liści. Lena wysiadła na peronie, głęboko zaczerpnęła chłodnego powietrza i rozejrzała się. Dworzec był niewielki, ze ścianami pokrytymi spróchniałą farbą i kioskiem oferującym pączki i napoje gazowane. Minęła go, ciągnąc walizkę, i skierowała się do centrum.

Na głównym placu, otoczonym niskimi budynkami, dostrzegła szyld z napisem „Hotel”. Budynek wyglądał na stary, ale zadbany, z drewnianymi okiennicami i doniczkami kwiatów na parapetach. Weszła do środka, a starsza kobieta z uporządkowanymi siwymi włosami uśmiechnęła się serdecznie za ladą.

– Dobry wieczór. Potrzebuje pani pokoju?

– Tak, na kilka dni – odpowiedziała Lena. – Czy coś wolnego jest?

– Oczywiście. Pokój jednoosobowy będzie odpowiedni? – kobieta otworzyła księgę gości i zaczęła przekładać strony.

– Tak, pasuje.

Po trzydziestu minutach Lena już siedziała w niewielkim pokoju z widokiem na plac. Rozpakowała walizkę, powiesiła ubrania w szafie i położyła się na łóżku, wpatrując się w sufit. Telefon milczał — Artiom nie dzwonił ani nie pisał. Spodziewała się, że zacznie do niej dzwonić, żądając powrotu, lecz cisza mówiła więcej niż słowa.

Następnego dnia postanowiła poznać miasto. Spacerowała wąskimi uliczkami, zaglądając do witryn maleńkich sklepików. W jednym z nich, z napisem „Rzemiosło”, sprzedawano wyroby lokalnych artystów: gliniane naczynia, haftowane serwetki, drewniane zabawki. Za ladą stała kobieta około czterdziestki, z krótkimi rudymi włosami i wyrazistymi kolczykami w kształcie piór.

– Dzień dobry – powiedziała, widząc Lenę. – Szuka pani czegoś szczególnego?

– Tylko się rozglądam – odpowiedziała Lena, przyglądając się półkom. – Sama pani to robi?

– Częściowo ja, częściowo inni rzemieślnicy. Mamy tutaj cały kooperatyw – kobieta się uśmiechnęła. – Nazywam się Nina. A pani turystka?

– Tak można powiedzieć – Lena zawahała się. – Jestem Lena. Przyjechałam na kilka dni, ale może zostanę dłużej.

Nina skinęła głową, jakby natychmiast zrozumiała, że Lena nie jest zwykłą turystką.

– Jeśli zechcesz zostać, zapraszamy. Zawsze szukamy osób z manualnymi zdolnościami lub chętnych do nauki.

Najważniejsze: Każdy może rozpocząć nowy rozdział, jeśli tylko znajdzie odwagę, by spróbować czegoś innego.

– A co trzeba umieć? – zapytała Lena.

– Nic specjalnego. Najważniejsze jest chęć. Przyjdź jutro na warsztaty, pokażę, jak formować glinę. Jeśli się spodoba, pomyślimy, jak cię zaangażować.


Warsztaty odbywały się w niewielkim pomieszczeniu za sklepem. Na środku stał długi stół, zastawiony kawałkami gliny, narzędziami i miskami z wodą. Poza Leną zjawiły się jeszcze trzy osoby: starsza kobieta w kolorowej chustce, młody chłopak z tatuażem na nadgarstku i dziewczyna z długim warkoczem. Nina wyjaśniła podstawy: jak ugniatać glinę, nadawać kształt, korzystać z koła garncarskiego.

Początkowo Lena czuła się niezręcznie. Glina przyklejała się do palców, prosty kształt naczynia rozpadał się przy pierwszej próbie uformowania. Nina cierpliwie poprawiała jej ruchy, pokazując, jak trzymać dłonie.

– Nie naciskaj tak mocno – mówiła. – Glinka jest żywa, z nią trzeba się dogadać.

Pod koniec zajęć Lena ulepiła lekko krzywą, lecz rozpoznawalną wazę. Spojrzała na swój wyrób i pierwszy raz od kilku dni się uśmiechnęła. To nie był tylko przedmiot – to było uczucie, że potrafi stworzyć coś swojego.

– Nieźle jak na pierwszy raz – pochwaliła Nina. – Chcesz kontynuować?

Lena skinęła głową.

– Chcę. Co dalej?

– Teraz praktyka. Jeśli poważnie, możesz spróbować sprzedawać swoje prace w naszym sklepie. Może później dołączysz do kooperatywu.

Wieczorem, wracając do hotelu, Lena włączyła laptopa i zaczęła szukać informacji o garncarstwie, natrafiając na fora i filmy instruktażowe. Po długim czasie poczuła zainteresowanie i entuzjazm.


Po tygodniu Lena wynajęła małe mieszkanie na obrzeżach miasteczka. Stary dom z drewnianymi podłogami i oknami wychodzącymi na sad jabłoni. Właścicielka, starsza pani o imieniu Wiera Iwanowna, wynajmowała tanio, ale poprosiła o pomoc w jesiennych porządkach sadów.

– Sama nie zdążę zebrać jabłek – powiedziała – a kocham robić dżemy. Pomogę ci zrobić kilka słoików.

Lena zgodziła się bez wahania, szybko przyzwyczajając się do rytmu miejscowości: spokojnych poranków, spacerów do pracowni, zapachu gliny i rozmów z Niną. Artiom zadzwonił tylko raz, trzeciego dnia po jej wyjeździe. Krótka rozmowa.

– Gdzie jesteś? – zapytał bez powitania.

– To nie twoja sprawa – odpowiedziała i rozłączyła się.

Po tym nie zadzwonił już ani razu. Lena nie wiedziała, co robi, i szczerze mówiąc, było jej to obojętne. Cały swój czas poświęcała pracy z gliną, spędzając w pracowni pięć, sześć godzin dziennie. Jej wazony i miski stawały się coraz lepsze, a Nina wystawiła kilka jej dzieł w sklepie. Jedna nawet się sprzedała – za sto pięćdziesiąt rubli, co dla Leny było prawdziwym sukcesem.

Pewnego dnia, wracając z pracowni, Lena zatrzymała się na lokalnym targu, by kupić warzywa. Przy stoisku z jabłkami zagadała sprzedawcę, młodego mężczyznę o imieniu Dima.

– Jesteś nowa? – zapytał, ważąc jabłka. – Nigdy cię tu nie widziałem.

– Tak, niedawno przyjechałam – odpowiedziała Lena. – A ty stąd?

– Tak, urodziłem się tutaj. Pracuję na targu, a wieczorami naprawiam sprzęt. Gdyby coś się popsuło, daj znać.

Lena uśmiechnęła się; podobało jej się, jak łatwo tu nawiązuje się rozmowy. Kupiła kilogram jabłek i obiecała jeszcze zajrzeć.


Zima powoli robiła miejsce wiośnie, a Lena całkowicie zaaklimatyzowała się w nowym miejscu. Dołączyła do kooperatywu, a jej prace zaczęły przynosić niewielkie, lecz stałe dochody. Nina zaproponowała, by poprowadziła warsztaty garncarskie dla miejscowych dzieci. Mimo tremy zgodziła się. Dzieci były głośne, ale ciekawe, a pod koniec każde wyniosło do domu krzywą miskę lub garnuszek.

Pewnego wieczoru, gdy Lena siedziała w swoim mieszkaniu i szkicowała nowe wazony, usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła i zobaczyła Dimę z targu, trzymającego pudełko z narzędziami.

– Wiera Iwanowna powiedziała, że cieknie ci kran – oznajmił. – Pokaż, gdzie problem.

Zabrawszy go do kuchni, Lena przygotowała czajnik. Dima naprawiał usterkę, a ona patrzyła na niego z ciekawością.

– Jak się tu urządziłaś? – spytał, dokręcając śrubę. – Nasze miasto nie jest stolicą, ale da się żyć.

– Podoba mi się. Spokojnie. Ludzie mili.

Dima wytrzeć ręce szmatką i spojrzał na nią.

– A co cię tutaj sprowadziło? Turyści u nas długo nie goszczą.

Lena zawahała się, nie chcąc wchodzić w szczegóły, ale coś w szczerym spojrzeniu Dimy sprawiło, że odpowiedziała otwarcie.

– Rozwód – powiedziała. – Chciałam zacząć od nowa.

Nie zadawał kolejnych pytań, tylko przytaknął.

– Rozumiem. Jakby co, wpadaj na targ. Jabłka zawsze świeże.

Lena się zaśmiała, a napięcie, nawet nieuświadomione, rozluźniło się.


Gdy nadeszła wiosna, Lena nie wyobrażała sobie powrotu do stolicy. Jej dzieła sprzedawały się nie tylko w sklepie Niny, lecz także na lokalnym jarmarku, gdzie spotykali się rzemieślnicy z całego regionu. Opanowała nie tylko lepienie, lecz także zdobienie ceramiki, eksperymentując z wzorami i kolorami. Jej wazony z niebieskimi kwiatowymi ornamentami stały się rozpoznawalne i miejscowi nazywali ją „tą od niebieskich kwiatów”.

W marcu pojawił się Artiom. Wysłał długą wiadomość, przepraszając, proponując rozmowę i sugerując, że jest gotów dać jej „drugą szansę”. Lena przeczytała, ale nie odpowiedziała. Nie czuła już ani żalu, ani potrzeby udowadniania czegokolwiek. Jej życie było teraz tutaj — w niewielkim miasteczku, gdzie nauczyła się tworzyć wazony, zaprzyjaźnić się z sąsiadami i doceniać ciszę.

Pewnego dnia, podczas jarmarku, do jej stoiska podszedł mężczyzna w drogim płaszczu. Długo przyglądał się wazom, następnie wybrał jedną, zdobioną gałązkami.

– To pani własna robota? – zapytał.

– Tak – odparła Lena.

– Ma pani talent. Prowadzę galerię w centrum województwa. Chciałbym zaprosić panią na wystawę. Zainteresowana?

Lena zamarła. Wystawa? Nigdy nie myślała, że jej prace mogą kogoś zainteresować poza miasteczkiem.

– Zainteresowana – odpowiedziała w końcu. – Porozmawiajmy o tym.


Wystawa odbyła się w czerwcu. Lena była tak zdenerwowana, że niemal nie spała poprzedniej nocy, ale wszystko poszło lepiej niż oczekiwała. Jej wazony i miski zajęły centralne miejsce w galerii, a wieczorem połowa dzieł została sprzedana. Właściciel galerii, mężczyzna o imieniu Oleg, zaproponował jej stałą współpracę.

– Ma pani własny styl – powiedział. – To rzadkość. Jeśli będzie pani kontynuować, może trafi pani na rynek międzynarodowy.

Lena nie wiedziała, czy chce rynków globalnych. Lubiła to, co miała: pracownię, miasteczko i ludzi, którzy stali się prawie rodziną. Jednak zgodziła się spróbować.

Wieczorem po wystawie siedziała na ławce nad rzeką, oglądając zachód słońca. Obok usiadł Dima, który przyszedł ją wspierać.

– No i co, gwiazda? – mrugnął do niej. – Teraz do Paryża pojedziesz?

– Nie wiem – zaśmiała się Lena. – Może zostanę tutaj. I tak mi dobrze.

Skinął głową, patrząc na wodę.

– A ja myślałem, że uciekniesz, jak tylko nadarzy się okazja.

– Już uciekłam – odpowiedziała. – I znalazłam to, czego szukałam.

Siedzieli w milczeniu, słuchając szumu rzeki. Lena pomyślała wtedy, że Artiom miał rację tylko w jednym — zaczęła od nowa. Ale się mylił, twierdząc, że zostanie z niczym. Przeciwnie, zyskała wszystko: pasję, którą pokochała, ludzi, którzy ją docenili, i poczucie, że poradzi sobie ze wszystkim.

Podsumowując, historia Leny jest dowodem na to, że nawet po bolesnych rozstaniach można odnaleźć nową drogę, rozwijać pasje i budować życie na własnych zasadach.