->

Tatiana usłyszała, że nigdy nie będzie matką — ale los miał dla niej inne plany.

Tatiana nigdy nie miała dzieci. Lekarze byli bezlitośni – powiedzieli jej, że nigdy nie będzie mogła mieć dziecka.

Przez długi czas ukrywała tę prawdę przed mężem, Nikołajem. Głównie z lęku. Bała się, że go zawiedzie. Bała się, że ją zostawi.

W końcu, nie mogąc dłużej nosić tego ciężaru, wyznała prawdę.

„Nie będzie dzieci, Kolya,” powiedziała cicho. „Lekarz był jasny. To przez mnie.”

Miała wtedy 35 lat. W jej wiosce nie była już młoda. Większość kobiet w jej wieku miała już po troje, czworo dzieci biegających wokół ich nóg. Nikołaj, dobry i spokojny mężczyzna, starszy o dziesięć lat, spojrzał na nią przez chwilę. Potem uśmiechnął się łagodnie.

„To będzie tylko we dwoje,” powiedział. „Cokolwiek życie przyniesie, cieszę się, że mam ciebie.”

Ich dom zawsze był schludny, ciepły i przytulny. Tatiana dbała o Nikołaja, jak żadna inna kobieta. Nie miała nikogo innego do opieki. Mieli mały ogródek, kilka kur, i spokojne życie. Było wystarczająco dobrze. Ich życie było ciche, bez hałasów i zmartwień.

Myśleli, że pogodzili się z tym, że nie będą mieć dzieci. I tak myśleli przez długi czas.

Pewnego wieczoru Tatiana wracała z sąsiedniej wioski, idąc przez mały las obok płytkiego wąwozu. Zaczynało się ściemniać. Nagle usłyszała coś – dziwny, cichy dźwięk. Skrzypienie, a może jęk.

Zatrzymała się. Las był cichy, jakby coś w powietrzu niepokojąco się zmieniło.

Znów ten dźwięk.

Serce zaczęło jej bić szybciej, ale nie mogła się powstrzymać. Podeszła bliżej, trzymając się pni drzew i zarośli. Coś w niej tliło się, pociągało ją.

Na dole, przy strumieniu, zobaczyła wypłaszczoną trawę. A pośrodku – na rozłożonej męskiej kurtce – leżało dziecko.

Noworodek. Czerwony, malutki. Dziewczynka.

Słabo miauczała, jej małe rączki i nóżki nerwowo machały. Jej delikatną skórę pokrywały komary.

Tatiana natychmiast wzięła ją na ręce, zawinęła w brzeg swojej spódnicy i przytuliła do siebie. Dziecko uciszyło się.

Szybko, do domu, pomyślała, przyspieszając oddech. Ale gdzie jest matka?

Rozejrzała się – nikogo.

„Halo?!” – zawołała.

Cisza.

Dziecko zaczęło się wiercić znowu. Głodne, zimne!

Tatiana zacisnęła malca na piersiach i wspięła się w górę wąwozu, poślizgując się na gałęziach i korzeniach.

W końcu dotarła do domu. Była już ciemna noc. Nikołaj kończył kolację, jedząc barszcz z pampuchami i smalcem.

„Znalazłam dziecko, Kolya,” powiedziała z trudem, łzy w oczach. „W lesie. Na kurtce.”

Nikołaj spokojnie odstawił łyżkę, podszedł do niej.

„No dobrze,” powiedział po chwili, spoglądając na owiniętą dziewczynkę. „Wygląda na to, że Bóg dał nam córkę.”

Nazajutrz zadzwonili na policję. Tatiana opowiedziała wszystko. Szukali matki, pytali w okolicy, ale nikt nie szukał dziecka. Jakby dziecko spadło z nieba.

Pozwolili im ją zatrzymać. A po kilku tygodniach adoptowali ją oficjalnie.

Spokój zniknął z ich domu, ale zniknęła też pustka. Zamiast ciszy, pojawił się płacz, karmienie, nieprzespane noce – ale także radość, która sprawiała, że Tatiana czuła, jak jej serce rośnie.

Rozkwitła. Nagle miała własne dziecko, o którym mogła rozmawiać z innymi kobietami. A przede wszystkim – miała kogo kochać.

Nazwali dziewczynkę Yaną. To nietypowe imię dla wioski, ale Yana nie była typowym dzieckiem.

Delikatna i jasna, z wdzięcznymi rysami i spokojnym usposobieniem, nie przypominała hałaśliwych dzieci ze wsi. Była ciekawska, marzycielska.

Tatiana często nazywała ją swoją „małą przebiśniegiem”, patrząc, jak z gracją porusza się po błotnistych ogrodach i zakurzonych ścieżkach, jak zgubiona księżniczka.

Yana miała znamie na karku, ukryte pod włosami. Idealne serce.

„Pocałunek z nieba,” mówił Nikołaj, poruszony.

W miarę jak rosła, Yana zakochała się w książkach. Zaczęła czytać w młodym wieku i spędzała godziny na parapecie, zatopiona w opowieściach. Kiedy była upomniana, by odpoczęła lub poszła na zewnątrz, grzecznie wychodziła – by potem wymknąć się do wioski, gdzie znajdowała skromną bibliotekę w drewnianej chacie, tuż obok śpiących świń.

W wieku siedmiu lat przeczytała prawie wszystko, co miała do zaoferowania biblioteka. Jej pragnienie wiedzy było nieugaszone.

Zaczęła pisać. Wiersze, opowiadania, całe zeszyty pełne historii. „Jestem pisarką,” oznajmiła pewnego dnia. Jej rodzice nie dyskutowali.

Nikołaj zaczynał raz w tygodniu chodzić do miejskiej biblioteki, przynosząc w ramionach stosy książek. Jeśli coś jej się spodobało, uznał, że należy to pielęgnować.

„Dzięki Bogu, że nie chce samochodu,” śmiał się, patrząc na nią, jak pisze przy świecach.

Mijały lata. Z czasem Tatiana i Nikołaj zauważyli, że Yana nie była stworzona do życia na wsi. Nie pasowała do stodół ani do kur.

„Ona potrzebuje miasta. Musi się uczyć,” zgodzili się.

I tak, z ich błogosławieństwem, Yana wyjechała do Moskwy, by studiować w Instytucie Literackim – swoje marzenie.

Osiągnęła sukces. W drugim roku zaczęła publikować opowiadania. Jej pierwsza książka z bajkami odniosła sukces. Adoptowani rodzice byli z niej bardzo dumni.

Pasowała do świata słów. Bibliotek, muzeów, teatrów. Nigdy nie była tak szczęśliwa.

Jej mentorką na uczelni była Amalia Petrowna – wytworna, melancholijna kobieta z delikatnymi blond włosami i arystokratycznym sposobem bycia. Zainteresowała się Yaną od początku. Zbliżyły się, spędzały godziny na czytaniu, rozmowach, a nawet gotowaniu.

Ludzie często zwracali uwagę na ich podobieństwo. „Jak siostry,” żartował raz rektor.

Na zakończenie studiów obie miały eleganckie fryzury. Stojąc obok siebie, dzieliły chwilę ciszy.

Rektor przeszedł obok z kieliszkiem szampana, śmiejąc się: „Nawet to samo znamie! Małe serduszko – na obu waszych karkach! Co za przypadek!”

Obie kobiety zamarły.

Amalia pobladła.

„Musimy porozmawiać,” szepnęła.

Na zewnątrz, w ogrodzie, Amalia zapytała łagodnie: „Co wiesz o swoich prawdziwych rodzicach?”

Yana opowiedziała jej wszystko.

Amalia popłakała.

Dwa dekady wcześniej zakochała się w delikatnym chłopaku o imieniu Boris. Jej ojciec, dziekan literatury, nie aprobował. Kiedy zaszła w ciążę, wybuchł. Boris został wyrzucony z uczelni i wcielony do wojska. Zginął wkrótce potem, w wypadku szkoleniowym.

Zawstydzona, ojciec zabrał ją do odległej wioski, by tam urodziła. Kiedy dziecko przyszło na świat, zabrał je. Powiedział, że „zostało oddane.” Odmówił mówienia więcej.

Minęły lata. Jej rodzice zmarli. Amalia szukała, ale trop zamarł. Porzuciła to.

Aż do teraz.

Nazajutrz poszli do Tatiany i Nikołaja. Na początku Tatiana była oporna, ale potem zobaczyła identyczne znamiona serca.

Zalała się łzami i opowiedziała im historię dziecka w wąwozie. Przyniosła nawet kurtkę. Amalia od razu ją rozpoznała.

Yana miała teraz dwoje matek.

Ale los miał jeszcze jedną niespodziankę.

Dwa miesiące później, Boris wrócił.

Przez te wszystkie lata mieszkał na dalekiej Północy, sam. Ojciec Amalii powiedział mu, że dziecko nie żyje, a Amalia wyszła za mąż za innego mężczyznę.

Uwierzył im. Poddał się. Pozostał z dala.

Ale coś sprowadziło go z powrotem do miasta. I kiedy dotarł do Instytutu, zobaczył dwie kobiety wychodzące z budynku – tak podobne, jakby były siostrami. Obie z sercowymi znamionami na karku.

Reszta, jak to mówią, była przeznaczeniem.

Dwa lata później Amalia urodziła drugą córkę – blondynkę, jak jej siostra, ale bez znaku losu.

Często odwiedzała wioskę, gdzie jej starsza siostra Yana siedziała pod starym wiśniowym drzewem, pisząc opowiadania. A w małym domku Tatiana i Nikołaj uśmiechali się, wiedząc, że zostali wybrani, dawno temu, by zmienić bieg wielu żyć – jednym spacerem przez cichy wąwóz o zmierzchu.