— Krzysiu, jestem w ciąży! — zawołała Weronika, wpadając do mieszkania, nie dając mężowi chwili na reakcję. On stanął nieruchomo, spojrzał w bok i z ciężkim westchnieniem odparł: — No cóż… skoro tak się stało — po czym szybko pocałował ją w policzek, jakby chciał uciec od własnych uczuć.
Weronika poznała Krzysztofa jeszcze podczas studiów w Krakowie. Pracował w firmie, gdzie odbywała praktyki. Młody, przystojny, pełniący już funkcję wicedyrektora działu — wydawał się jej kimś zupełnie z innego świata. Nieśmiała dziewczyna z małego miasteczka nigdy nie myślała, że zwróci na nią uwagę. A jednak, ostatniego dnia praktyk, to on podszedł do niej pierwszy, wręczył pudełko ptasiego mleczka i zaprosił na kolację. Tak zaczął się ich wspólny rozdział.
Podczas pierwszej randki wyznał, że wychowywała go babcia, bo matka wyjechała po ponownym ślubie, zostawiając go samego. Weronika nie mówiła o swoim własnym dzieciństwie, które było pełne chłodu, braku zainteresowania i czułości. Oboje znali samotność, dlatego może od razu się zrozumieli i połączyli.
Po miesiącu Weronika zamieszkała z Krzysztofem w wynajmowanym mieszkaniu. Potem był ślub — skromny, bez przepychu, ale pełen nadziei. Marzyli o wspólnym, spokojnym życiu. Jedynym tematem spornym były dzieci. Ona pragnęła je mieć od dawna, on ciągle powtarzał: — Na razie dobrze nam razem, po co się spieszyć?
Kiedy test ciążowy pokazał dwie kreski, Weronika długo zbierała się na odwagę, by mu powiedzieć. Bała się reakcji. W końcu się przełamała.
— Będziemy rodzicami, cieszysz się? — zapytała.
— Myślałem, że to nastąpi później… — odparł, nie kryjąc rozczarowania.
Na pierwsze badanie USG nie poszedł z nią, został w samochodzie. Weronika wróciła ze łzami szczęścia w oczach — okazało się, że to bliźniaki. Dwa małe serduszka biły w jej brzuchu.
— Bliźniaki?! — Krzysztof wyraźnie zbledł. — Nie, tak się nie umawialiśmy. Zrób aborcję.
— Co ty mówisz?! Widziałam je, to moje dzieci… Nie mogę… — płakała Weronika.
Miała nadzieję, że się przyzwyczai, że zaakceptuje to. Jednak każdego dnia dystans między nimi rósł. Zaczął narzekać na jej przyrost wagi, brak formy. Weronika starała się to ignorować. Po narodzinach dziewczynek było tylko gorzej.
Ola i Ala — bliźniaczki — stały się dla niej całym światem. Krzysztof zaś coraz częściej zostawał w pracy, unikał kontaktu, nie pomagał. Weronika wytrzymywała wszystko — dla dzieci, dla miłości, dla rodziny.
Gdy dziewczynki miały półtora roku, wspomniała o powrocie do pracy. Krzysztof usiadł naprzeciw niej, patrząc w podłogę:
— I tak muszę ci coś powiedzieć… Mam kogoś innego. Odchodzę. Dzieci nie zostawię, ale chcę być z nią.
Weronika zaniemówiła.
— Mówiłeś, że nigdy nie powtórzysz błędów swoich rodziców! — łkała.
Odszedł. Najpierw jeszcze bywał, potem zniknął na dobre. Weronika została sama, bez pieniędzy, bez wsparcia. Myślała o powrocie na wieś, ale tam nie było pracy. W mieście praca była, ale brakowało dachu nad głową.
Pomógł jej szef, który znalazł dla niej miejsce w akademiku. Mały pokój, remont, dwójka dzieci — dawała radę. Pewnego dnia, gdy próbowała wyjść na spacer z wózkiem, usłyszała:
— Pomóc pani? Jestem Bartek, mieszkam obok.
Pomógł bez pytań, potem zaoferował wsparcie przy remoncie, zaczął odbierać dziewczynki z przedszkola. Na początku Weronika się wahała — bała się zaufać, ale z czasem Bartek stał się częścią ich życia.
Był prostym, solidnym facetem. Jego żona odeszła, gdy dowiedziała się, że nie mogą mieć dzieci. A tu nagle dwie małe dziewczynki, które pokochał od pierwszego wejrzenia.
Kiedy Bartek oświadczył się Weronice, odmówiła.
— Mam dzieci. Znajdziesz sobie kogoś bez takiego bagażu.
— Chcę być z tobą. One są dla mnie jak moje własne.
W końcu pobrali się. Tydzień później pojawił się Krzysztof.
— Werka, wybacz mi. Zrozumiałem wszystko. Zacznijmy od nowa…
— Za późno. Jestem mężatką. Moje dzieci mają teraz prawdziwego ojca.
Zza rogu wyszedł Bartek.
— Poznaj mojego męża.
Krzysztof wzruszył ramionami, odwrócił się i odszedł na zawsze.
Minął rok. Weronika i Bartek kupili swoje własne mieszkanie. A gdzie jest teraz Krzysztof? Nie wiadomo. I nikt nie chce tego wiedzieć. Bo prawdziwe szczęście to nie ten, kto obiecuje, lecz ten, kto pozostaje.