Moja przyrodnia siostra poprosiła mnie o uszycie sześciu sukien druhen…
Kiedy moja przyrodnia siostra Nora poprosiła mnie, abym uszyła sześć wyjątkowych sukien dla druhen, zgodziłam się, mając nadzieję, że to zbliży nas do siebie. Wydałam 400 dolarów z naszych oszczędności odkładanych dla dziecka na materiały. Gdy wręczyłam jej gotowe sukienki, nazwała je moim „prezentem” i wyśmiała mnie, kiedy upomniałam się o zapłatę. Los jednak szybko zainterweniował.
Telefon od Nory przyszedł pewnego wtorkowego poranka, kiedy trzymałam czteromiesięcznego synka Liama na rękach.
– Elizo? Tu Nora. Naprawdę potrzebuję twojej pomocy.
– Co się stało? – zapytałam.
– Wiesz, że wychodzę za mąż w przyszłym miesiącu, prawda? Mam totalny koszmar z sukienkami dla druhen. Byłam już w dwunastu sklepach i nic nie pasuje na wszystkie dziewczyny. Każda ma inną sylwetkę. A potem przypomniałam sobie, że jesteś świetna przy maszynie do szycia. Twoje prace są wysokiej jakości.
Mimo że nie byłyśmy sobie bliskie – różne matki, oddzielne życia – zgodziłam się.
– Zrobiłabyś je? Proszę. Oczywiście dobrze ci zapłacę!
Przyjęłam zlecenie. Myślałam, że pomoże to naszej sytuacji finansowej.
Pierwsza druhna przyszła w czwartek, każda kolejna miała swoje wymagania – jedna chciała głęboki dekolt, druga odwrotnie, trzecia rozcięcie na udzie i dodatkowe wzmocnienia. Pracowałam po nocach, karmiąc jedną ręką dziecko, a drugą przypinając szpilki do materiału. Plecy bolały, oczy piekły, a oszczędności topniały.
Dwa dni przed ślubem zaniosłam sześć perfekcyjnych sukien, skrojonych jak z ekskluzywnego domu mody. Nora nawet nie spojrzała. Gdy wspomniałam o zapłacie, uniosła brwi i zaśmiała się:

– Zapłata? To twój prezent dla mnie! Co innego byś mi dała – ramkę z supermarketu?
Moje serce pękło. W aucie płakałam pół godziny.
Na weselu moje sukienki zebrały mnóstwo komplementów. Goście pytali, kto je zrobił. Nora jednak za moimi plecami chwaliła się, że dostała je „prawie za darmo, bo jej przyrodnia siostra nie ma co robić w domu i łatwo ją wykorzystać”.
A potem karma upomniała się o swoje. Na chwilę przed pierwszym tańcem przyszła do mnie spanikowana – jej droga suknia pękła na plecach, odsłaniając bieliznę. Błagała, żebym ją uratowała. Z ironią spojrzałam na tandetne szycie pod luksusową metką, ale wyjęłam z torebki podręczny zestaw krawiecki i naprawiłam suknię.
– Dziękuję, jesteś wybawieniem – wyszeptała.
– Nie chcę pieniędzy. Chcę tylko, żebyś powiedziała prawdę. Powiedz ludziom, kto naprawdę uszył te suknie.
Nie odpowiedziała. Ale podczas swojego przemówienia wstała i ku mojemu zdumieniu wyznała:
– Muszę przeprosić moją przyrodnią siostrę. Potraktowałam jej talent jak coś bezwartościowego. Obiecałam zapłacić, a kazałam jej uznać to za prezent. Użyłam pieniędzy, które odkładała na swoje dziecko. A mimo to, kiedy moja suknia się rozdarła, tylko ona mogła mnie uratować – i zrobiła to.
Przy wszystkich wręczyła mi kopertę z pieniędzmi. – Przepraszam, Elizo. Za wszystko.
Cała sala biła brawo. Dla mnie liczyło się nie to, że odzyskałam pieniądze, ale że wreszcie zobaczyła we mnie coś więcej niż darmową siłę roboczą. Sprawiedliwość nie zawsze przychodzi w wielkiej awanturze. Czasem wystarczy igła, nić i odrobina godności.