Płatki śniegu tańczyły w świetle ulicznych latarni, wirując w powietrzu niczym białe motyle. Maria stała przy oknie na czwartym piętrze, zapatrzona w ciemność lutowego wieczoru. Każdy błysk świateł przejeżdżających samochodów przyspieszał bicie jej serca. Wiedziała, że lada chwila wróci Andrzej — z kolejnej, coraz częstszej delegacji.
Dziesięć lat wcześniej ich drogi skrzyżowały się przypadkiem w bibliotece uniwersyteckiej. Ona — skromna studentka filologii, on — ambitny ekonomista. Zakochali się szybko i bez pamięci. Ślub, narodziny Kacperka… wtedy życie wydawało się pełne obietnic.
Ale ostatnie dwa lata wszystko zmieniły.
— Mamusiu, tata dziś wróci? — zapytał mały Kacper, patrząc na nią wielkimi oczami.
— Tak, kochanie — odparła cicho, próbując ukryć niepokój.
— Zróbmy dla niego placek z kapustą!
— Zrobimy, skarbie — uśmiechnęła się blado.
Z kuchni wkrótce rozszedł się zapach pieczonego ciasta. Maria pamiętała, jak Andrzej kiedyś mawiał, że dom powinien pachnieć miłością — i ciepłą kapustą. Ale to było dawno temu.
W końcu usłyszała szczęk zamka. Serce jej drgnęło. Andrzej wszedł — zmęczony, ponury, nieobecny. Nawet nie zauważył, jak Kacper rzucił mu się na szyję.
— Odejdź, jestem zmęczony — rzucił chłodno, odtrącając chłopca.
Maria milczała. Wiedziała już, że słowa nie mają tu mocy. Podała talerz z kolacją. Pani Nina, matka Andrzeja, siedziała obok i szeptem opowiadała wnukowi stare historie.
— Jak tam delegacja? — zagadnęła cicho Maria.
— Jak zawsze. I przestań mnie wypytywać — warknął, odstawiając talerz.
— Ja tylko…
— Ty zawsze czegoś chcesz! Kontrolujesz! — wybuchł.
Mały Kacper przytulił się do babci, szukając schronienia. Pani Nina spojrzała błagalnie na syna.
— Andrzej, uspokój się…
— Zamknij się, mamo! — wrzasnął.
I wtedy stracił panowanie. Kazał im wszystkim wynosić się z domu.
Śnieg ciął twarze, kiedy Maria tuliła Kacpra pod płaszczem. Nie miała przy sobie nic — ani telefonu, ani pieniędzy.
— Mamo, zimno mi — szepnął chłopiec.
— Zaraz, kochanie, zaraz…
Nagle przy nich zatrzymał się stary fiat. Za kierownicą siedział starszy mężczyzna.
— Wsiadajcie, dzieci moje. Noc nie dla was.
To był Michał. Jego żona, Anna, przyjęła ich do skromnego mieszkania z otwartymi ramionami i gorącą herbatą.
Następnego dnia Michał zawiózł Marię do jej starego mieszkania — zniszczonego, wilgotnego, ale własnego. Zaczęła wszystko od nowa.
W sąsiedztwie poznała Darka — programistę, który po rozwodzie również układał swoje życie na nowo. Pomagał Kacprowi w lekcjach, potem przynosił książki i ciepłe spojrzenia.
Powoli, nieśmiało, między Marią i Darkiem narodziło się coś prawdziwego. Coś, czego nie dało się złamać krzykiem ani strachem.
Maria znalazła pracę w kawiarni „Fiołek”. Jej placki i ciasta podbiły serca klientów. Szef szybko zauważył jej talent — została szefową kuchni.
A Kacper? Już nie bał się wieczorów. Już nie zasypiał z drżeniem w sercu.
Po roku Maria urodziła córeczkę — Nadię. Darek był przy niej, trzymał ją za rękę, kiedy świat znowu stał się pełen cudu.
Andrzej? Kiedyś przeszedł obok „Fiołka”. Zobaczył Marię przez szybę — uśmiechniętą, spokojną, szczęśliwą. Ale nie wszedł.
A Maria? Gdy nadchodziła zima, kiedy pierwsze płatki śniegu zaczynały tańczyć na wietrze, stawała przy oknie z kubkiem herbaty i szeptała:
— Dziękuję ci, zimo. Dziękuję ci, burzo. To wtedy zaczęło się moje prawdziwe życie.