— Wiera, to ty? Jak się tu znalazłaś? Oho! Trzecie? No, brawo! Nawet nie wiedziałem, że Iwanych jeszcze… stop, przecież Iwanych nie ma. – Kostik zamilkł w połowie zdania, zdając sobie sprawę, że postawił swoją dawną koleżankę w niezręcznej sytuacji.
— Tak, Kostik, Iwanych już nie ma. Ale ja jestem. I to, — Wiera pokazała spojrzeniem na swój duży brzuch, — jest!
Nie było jej wstyd, a niezręczność minęła. Przez dziewięć miesięcy ciąży wyszła cała, jak zapach letnich pól, który znika wraz z nadejściem chłodnej i wilgotnej jesieni. Kostik spojrzał na Wierę jeszcze raz. Uśmiechnęła się, przygotowując się do pójścia dalej korytarzem. I znów wydawała mu się tą samą Wierką, z którą siedział razem w ławce przez dziesięć lat. Wesoła, żywa, pełna energii. W szkole Kostikowi zabrakło odwagi, by powiedzieć jej te najważniejsze słowa. Potem wyszła za mąż, urodziła dzieci.
A sam Kostik wyjechał z rodzinnej wsi, szukać szczęścia. Minęły lata, a szczęście nadal go nie odnalazło. I oto znowu nadchodził Nowy Rok, a on nie miał ani nastroju, ani sił, by go świętować. Jak na złość, ciotka trafiła do szpitala. Musiał wziąć nagły urlop i jechać do miasta, które było tylko kilka kilometrów od rodzinnej wsi. Kostik zupełnie nie spodziewał się spotkać tu Wierę. Nie widział jej od wielu lat. Jeszcze dłużej zmuszał się, by o niej nie myśleć. Kiedy prawie zniknęła za drzwiami, nagle przyszła mu do głowy myśl – czy Wiera ma kogoś, kto przyjdzie po nią z „torbą”?
— Wiera! Poczekaj! Powiedz mi, kiedy… kiedy się wypisujesz?
— Kostik, jak zawsze! Dopiero mnie przyjęli. Kiedy Bóg da, wtedy pójdę do domu!
— A kto cię przyjmie? Mąż?
— Nie mam męża. Nie ma nikogo, ale to długa historia, a mnie tutaj stać trudno. Sama siebie spotkam. Albo Maria Iwanowna mi pomoże.
— Ta, nasza chemiczka? Matka Iwanych?
— Tak, ona.
— Tak powiedziałaś… ale w sumie nie ważne. Oto mój numer. Jak urodzisz, dzwoń! Przyjadę po ciebie i zawiozę do Półki! Dawno tam nie byłem, choćby rodziców odwiedzę, skoro taka okazja.
— Ja ich raz w miesiącu odwiedzam. Podlewam trawę, przynoszę świeże kwiaty. Nie martw się, nie są sami. Groby są posprzątane, wszystko w porządku. – Wiera spokojnie mówiła i wzięła numer. Potem zdecydowanie odwróciła się i poszła, zostawiając Kostika samego z jego wspomnieniami.
Ależ historia! Jakże dobrze trafił do szpitala! Teraz jest powód, by czekać na święto. Teraz jest coś ważnego do zrobienia!
Wiera cicho przeszła obok sali. Było późno, wszyscy już spali. Surowa pielęgniarka, spojrzawszy niezadowolonym wzrokiem na skromny strój Wery, szorstko powiedziała:
— W tym nie możesz! Co, nie przygotowałaś się? Nie jesteś już dzieckiem, powinnaś mieć więcej rozumu. Dobra, zdejmuj, zaraz ci przyniosę nasze, szpitalne.
Po kilku minutach Wiera, owinięta w stary, post-perestrojowy fartuch, cicho weszła do sali i usiadła na skraju łóżka. Sąsiadki spokojnie pochrapywały, nie chciała nikogo niepokoić, ale sen nie przychodził. Wiera wstała i cicho podeszła do okna. Jakie piękne miasto! Na święta wszystko udekorowane, jasne, wesołe, eleganckie! W ich wiosce o czymś takim nikt nie śnił. Rzadko który dom był ozdobiony z zewnątrz. Wszyscy podziwiali piękno wewnątrz domu, nie dzieląc się z sąsiadami. Wiera już dawno przestała ozdabiać dom na święta. Po co? Dzieci dorosły, rozbiegły się jak liście z kalendarza. Marinka wyszła za mąż na jesień, Dimek z narzeczoną wyjechał do stolicy, też już zapraszają na ślub.
Rzadko się spotykają. Chyba że dla nich mogła postawić choinkę i zawiesić girlandę. Ale nie przyjadą na święta. Mają swoje sprawy, brak czasu. A po co dla siebie ozdoby? Wiera nie miała czasu, by podziwiać dekoracje. Cały dzień to praca, to troski. Wchodziła do domu, by tylko położyć głowę na poduszce. I nie myślała, że ma sens w całym tym zamieszaniu świątecznym. A teraz, widząc wesołe światełka lampek, które oplatały wysokie choinki wzdłuż ogrodzenia szpitala, zrozumiała – to wszystko jest potrzebne! Potrzebne są girlandy, choinka, wszystkie ozdoby. I święto! Święto dla wszystkich! Dla tych, którzy nie mają radości, jak ona. I dla tych, którzy nie mają czego świętować, bo nie ma już bliskich, jak u Marii Iwanowny.
Wiera przypomniała sobie byłą teściową i spojrzała na zegar. Była noc, późno, nie wypadało teraz dzwonić i niepokoić jej. Staruszka nie zaśnie do rana.
Wiera stała przy oknie prawie godzinę, wspominając najpiękniejsze chwile swojego życia i te nieszczęśliwe, których też nie brakowało. Zrozumiała, że i tak nie zaśnie tej nocy, więc postanowiła przynajmniej położyć się. Coraz ciężej było stać, a dziecko zaczęło się aktywnie wiercić, jakby przypominając matce, że to już jej ostatnie spokojne dni. Należy odpocząć, póki jest taka możliwość.
Położyła się, przekręciła i nie zauważyła, jak zasnęła.
Obudziła się pod świergotem młodych głosów, które z entuzjazmem omawiały nadchodzący poród.
— No nie, dziewczyny! Rodzić za darmo — to przecież przeszłość! Nie! Nawet sprzed kilku lat! Nasze babcie rodziły za darmo na polu, matki znosiły złośliwość położnych. Ale po co my, mając takie możliwości, mamy to znosić! No, nie, ja już wszystko uzgodniłam, zarówno z lekarzem, jak i z doulą. Potrzebuję wsparcia, pozytywnego nastawienia! Bez tego po prostu nie dam rady! A po porodzie muszę odpocząć. A w darmowej sali natychmiast przyniosą dziecko i przez pięć dni będziesz się męczyć sama z pieluchami i ubrankami.
— O, zgadzam się z tobą! My z mężem też postanowiliśmy rodzić za pieniądze! Teraz położę się na utrzymanie i zaczniemy przygotowywać się do porodu partnerskiego. To takie ważne – wsparcie męża podczas i po narodzinach naszego dziecka.
Dziewczyny coś tam omawiały, śmiały się, jak wróble na gałęzi. Wierze nawet było trochę niezręcznie przerwać czy jakoś zakłócić tę miłą rozmowę. A musiała być w tej sali, wśród tych dziewczyn, które po raz pierwszy przygotowywały się do bycia mamami. Czuła się trochę niezręcznie.
— Dzień dobry, dziewczyny! – Wiera ostrożnie usiadła na łóżku, owijając się w bezkształtny fartuch i poprawiając „kok” na głowie, który rozwalił się podczas snu. Wczoraj zupełnie nie miała czasu na fryzury. Jak przyszła po pracy, tak od razu usiadła na schodach, nie mając siły wejść do domu. Dobrze, że teściowa przyszła w odwiedziny. Szybko wezwała karetkę i zabrała ją do szpitala. Tak się spieszyli, że nie zdążyli zabrać dokumentów i torby. Myśleli, że poród już nadchodzi. A okazało się, że to tylko trening.
— Witaj! Położyli cię w nocy, tak? Nie słyszałyśmy, kiedy cię umieściły! – Dziewczyny zaczęły się witać, próbując zacząć rozmowę, by złagodzić niezręczność. Zauważyły, że nowa wcale nie była młodsza od nich, a wręcz mogła być od nich mamą. Każda z nich pomyślała, że to dziwne, że kobieta w tym wieku postanowiła rodzić.
Wiera rozumiała swoje sąsiadki. Zauważyła te spojrzenia przez dziewięć miesięcy. Na początku było jej wstyd i było niezręcznie. A potem jakby odeszło, przestało boleć. Pozostały tylko myśli o tym dziecku. Wiera nawet nie wiedziała, kto się u niej urodzi. W zamieszaniu udała się tylko raz na USG. Surowa pielęgniarka nie powiedziała jej płci dziecka, a Wiera wstydziła się zapytać. Najważniejsze, że będzie zdrowe, a reszta to już nie miało znaczenia.
Cztery sąsiadki, młode, zadbane dziewczyny z miasta, natychmiast rozpoznały, że Wiera pochodzi ze wsi. Zmęczona, jakaś wyczerpana, z opadającymi ramionami i przygasłym wzrokiem. Nie bardzo były zainteresowane jej historią. Mało kto wiedział coś o trudach życia wsi, więc były zaskoczone jej opowieściami.
Wiera uśmiechnęła się i sucho wyjaśniła, że pracowała, potem odśnieżała przed domem, a potem zajmowała się zwierzętami. Nie zauważyła, jak zmęczenie sprawiło, że poczuła ból w brzuchu. Chciała wrócić do domu, odpocząć, ale nie miała siły nawet na schodach.
— A dlaczego nie dbasz o siebie? To bardzo nieodpowiedzialne, żeby się tak obciążać na takim etapie! – Zauważyła jedna z dziewczyn.
— Tak, chociażby telefon powinnaś mieć zawsze w kieszeni! Ja bez dokumentów i telefonu nie wychodzę nawet do sklepu. Na wszelki wypadek! – Poparła ją druga.
— Nie mam kogo przekazać sprawy, a telefon nie zawsze łapie u nas sygnał. Boję się go zgubić. Jest tyle spraw, że wypadnie mi z kieszeni, a nawet nie zauważę. – Starała się wytłumaczyć Wiera, ale zrozumiała, że te słowa nie przekonają sąsiadek. Oczywiście, wiedziały, że życie nie jest tak proste, jak ich, ale nigdy nie wyobrażały sobie, że nawet ciąża nie zwalnia kobiety od obowiązków, zwłaszcza gdy nie ma nikogo, kto by je przejął.
Kiedy dowiedziały się, że nikt nie przyjdzie odwiedzić Wierę, zaczęły się troszczyć, oferując coś do jedzenia. Wiera uśmiechnęła się i skromnie odmawiała. Po ćwierć wieku zapomniała, jak łatwo sąsiedzi w szpitalu stają się bliskimi, opowiadając o swoim życiu przez cały dzień. Sąsiadki przypominały jej córkę, takie same drobne, młode i pełne nadziei na życie.
Wiera nawet nie zauważyła, jak zaczęła opowiadać swoją historię i jak sąsiadki, jedna po drugiej, zaczęły milczeć. Wkrótce zaczęły jej współczuć i oferować wsparcie.
Wiera nie lubiła wspominać swojego życia, ale atmosfera tego szpitala sprawiała, że czuła się, jakby musiała się wygadać. Czuła, jak zrzuca ciężar, który przez wiele lat nosiła ze sobą.
Całe życie spędziła Wiera w tej samej wiosce. Była jedyną córką swoich rodziców, późno urodzoną i dlatego uwielbianą ponad miarę. Jeszcze w szkole zakochała się w swoim koledze z klasy i wyszła za niego zaraz po skończeniu osiemnastu lat. Rok później urodziła córkę, potem syna. Życie toczyło się swoim torem. W wirze obowiązków Wiera sama nie zauważyła, jak osierociła. Nawet płakanie i przetrawienie swojego bólu było dla niej czymś niemożliwym. Cały czas coś robiła, ciągle się spieszyła. Mąż, który w szkole nosił ją na rękach, okazał się mściwym i złym człowiekiem. Życie z nim nie było najłatwiejszym okresem.
Nie minęło pięć lat, a zaczął pić. Wiera próbowała go przekonywać, płakała, kłóciła się. Biegała nawet do matki męża po pomoc. Co mogła zrobić samotna, już nie młoda kobieta, która sama wychowywała syna po śmierci męża? Teściowa była tą osobą, która przeszła z nią przez wszystkie trudności. Gdy mąż Wery zamarzł na poboczu, to teściowa była jedyną, do której mogła się przytulić, by wytrwać w tym smutku.
Przez dziesięć lat Wiera nie myślała o niczym innym, tylko o tym, jak zarobić na rodzinę, jak ubrać i wykształcić dzieci. A gdy dorosły i opuściły dom, Wiera nie zauważyła, jak sama została z pustką w sercu, która czasami odbierała jej słuch i zaciskała serce.
I to właśnie samotność skłoniła ją do spojrzenia na nowego agronoma, który niedawno zaczął pracować we wsi. I, gdy Wiera zorientowała się, że romans stał się poważniejszy, agronom szybko zwolnił się z pracy, tłumacząc to tym, że w mieście czeka na niego żona i dzieci.
— Wiera, jeśli to żart, to pierwszego kwietnia kilka tygodni temu było, opóźniłaś się z dowcipami! – Zauważył mężczyzna, kiedy zobaczył, że kobieta nie jest w nastroju do żartów, kontynuował już łagodniej, ale słowa jego nie stały się milsze.
— Wiera, naprawdę nie spodziewałem się, że to się tak skończy! Wiesz, łatwy romans to jedno, ale zobowiązania to coś zupełnie innego. Jesteś dorosłą kobietą, powinnaś rozumieć, że to nie dla nas. Mam rodzinę i nie zamierzam jej tracić. Więc rozwiąż to na własną rękę. Nie obciążaj mnie tym problemem! – Powiedział.
Wiera, zaczęła rozumieć, że czas na decyzję już minął.