Tania stała na podwórku, zapatrzona w miejsce pod starą wiśnią. Jeszcze wczoraj siedziała tam babcia Aleksandra Dmitriewna w swoim ukochanym wiklinowym fotelu. Spoglądała na rozkwitające piwonie, mrużyła oczy od słońca i uśmiechała się, a zmarszczki wokół oczu rozświetlały jej twarz. Dziś natomiast niebo zasnuły szare chmury, a cisza przeszywała do szpiku kości. Jedynie wiatr delikatnie kołysał gałęziami, jakby żegnając się z miejscem.
— Taniu, czas ruszać — powiedział Ilya, pojawiając się w drzwiach, poprawiając krawat. — Wszyscy już są gotowi.
Tania skinęła głową, nie odwracając się. Nie miała ochoty nigdzie iść. Nie mogła uwierzyć, że babci już nie ma. Że nie powita jej u drzwi słowami: „A ja usmażyłam naleśniki!”, nie pocałuje, nie zapyta o dzieci, nie powie po raz kolejny: „Jesteś taka do mnie podobna, kiedy byłam młoda!”.
Wytarła łzy rękawem i zapytała męża:
— Gdzie są dzieci?
— Już w samochodzie. Mama je ubrała.
Nadieżda Siergiejewna, teściowa Tanii, pojawiła się w domu już dzień wcześniej, zaraz po tym, jak dowiedziała się o śmierci Aleksandry Dmitrijewny. Przyjechała z walizką, jakby planowała zostać na długo. „Pomogę z organizacją pogrzebu” — mówiła, ale zamiast pomocy, chodziła po domu, przyglądała się meblom, zaglądała do szaf i mruczała coś o „potrzebnym remoncie”.
Tania wyszła na podwórze. Delikatny deszcz zmienił ziemię w lepki błotnisty grunt. Przy bramie stał karawan. Ludzie rozmawiali cicho, sąsiedzi, dalsza rodzina, znajomi babci. Wszyscy ubrani na czarno, z pochylonymi głowami.
— Jak się trzymasz? — zapytała Masza, sąsiadka Aleksandry Dmitrijewny.
Tania tylko skinęła głową. Słowa ugrzęzły jej w gardle. Trzy tygodnie ciągłej opieki nad chorą babcią, bezsenne noce, kroplówki, termometry, leki podawane na czas. Wszystko na marne. Nie udało się jej uratować.
Wczoraj, gdy babcia odeszła, były same w pokoju. Tania trzymała jej rękę — lekką, niemal bezwładną. Aleksandra Dmitrijewna próbowała coś powiedzieć, ale nie zdołała — ścisnęła tylko palce wnuczki i ucichła.
— Taniu, weź Artemka — podała jej młodszego syna Masza. — Zmarzł, biedaczek.
Trzyletni Artem wtulił się w szyję matki. W chłopcu płynęła krew Aleksandry Dmitrijewny — te same oczy i ten sam fałd między brwiami, gdy się złościł. Starsza córka, ośmioletnia Liza, stała obok ojca. Byli do siebie podobni — ciemnowłosi, wysocy, małomówni.
Cała uroczystość minęła jak we śnie. Tania pamiętała tylko chłodny wiatr, czarne parasole, grudki ziemi spadające na wieko trumny. I tę ciężką otępiałość, która nie pozwalała na prawdziwy płacz.
Po pogrzebie wszyscy udali się do domu babci, by uczcić jej pamięć. Dom, w którym Tania spędziła całe dzieciństwo, gdy rodzice wyjeżdżali w delegacje. Dom, który teraz odziedziczyła. Stary, ale solidny, z dużą działką, sadzonymi jabłoniami i widokiem na rzekę.
Nadieżda Siergiejewna krzątała się przy stole, rozstawiając talerze i nalewając kisiel. Dowodziła sąsiadkami, które pomagały w kuchni:
— Ten sałatkę tu postawcie! Chleb pokrójcie cienko!
„Jak u siebie w domu” — pomyślała Tania, ale nic nie powiedziała. Teraz nie było na to czasu.
Ludzie jedli, wspominali Aleksandrę Dmitrijewnę, opowiadali historie z jej życia — jak uczyła dzieci w wiejskiej szkole, jak ratowała chłopca, który wpadł pod lód. Tania słuchała i dopiero teraz zaczęła rozumieć, jak wyjątkową osobą była jej babcia.
— Ilya, mogę na chwilę? — Nadieżda Siergiejewna zawołała syna i wyszli na korytarz.
Tania została przy stole, mechanicznie przekładając jedzenie na talerzu. Nie miała apetytu.
— Taniu, posłuchaj — nachyliła się do niej Masza. — Nie gniewaj się, ale twoja teściowa mówi wszystkim, że będzie mieszkać w tym domu. Mówi, że Ilya obiecał jej pokój. To prawda?
Tania spojrzała zdumiona na sąsiadkę:
— Co? Nie, oczywiście, że nie. Z Ilyą nawet o tym nie rozmawialiśmy. Mamy własne mieszkanie w mieście.
Masza wzruszyła ramionami i odeszła.
Gdy ludzie zaczęli się rozjeżdżać, Tania poszła na górę — chciała się położyć, bolała ją głowa. W pokoju babci było cicho i pachniało znanymi ziołami. Przejechała dłonią po narzucie, książkach na półce, po starej fotografii na komodzie — babcia w młodości, piękna, z długim warkoczem. W końcu łzy popłynęły — ostre i palące.
Przez lekko uchylone drzwi doszły do niej rozmowy Nadieżdy Siergiejewnej i Ilyi:
— Ona musi zrozumieć, że ja też gdzieś muszę mieszkać — mówiła teściowa. — Moje mieszkanie jest za małe, a tu jest tyle miejsca! Aleksandra Dmitrijewna sama by tak zdecydowała.
— Mamo, nie teraz — odparł Ilya. — Daj Tanii czas, żeby się pozbierała.
— A kiedy? Kiedy ona już wszystko załatwi? Jesteś moim synem, czy kim?
Tania zamarła, bojąc się poruszyć. W środku coś pękło. Czy naprawdę rozmawiają o… podziale domu? W dzień pogrzebu?
Czytaj dalszy ciąg w pierwszym komentarzu poniżej ??